„Czyściec” i osobliwości polskiego katechizmu


To nie przejęzyczenie, tym razem osobliwość dotyczy polskiego, tzw. małego katechizmu – który z kolei w dużej mierze wyjaśnia teologiczne i kulturowe idiosynkrazje polskiego katolicyzmu. Film „Czyściec” (2020), w reżyserii Michała Kondrata, z pewnością do nich należy*. Nawet jeśli trafił już do archiwum, warto mu się przyjrzeć z formacyjnej (i nie tylko) perspektywy. Fabularyzowany dokument na temat objawień mało znanej mistyczki, Fulli Horak, odwołuje się do drugiej z sześciu „głównych prawd wiary”: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze od wczesnego dzieciństwa wpajanej polskim katolikom i katoliczkom. O polskiej genezie tej katechizmowej formuły nie wszyscy jednak wiedzą (ja także ze zdumieniem dowiedziałam się o tym dopiero teraz).

I nic dziwnego. Po ponad ćwierć wieku trwającym pontyfikacie naszego Rodaka i wyniesieniu przez niego na ołtarze siostry Faustyny Kowalskiej, jej kontradyktoryczna wiara w miłosiernego Boga, karzącego mękami czyśćcowymi (by o niekończących się piekielnych nie wspomnieć) rozlała się po całym świecie.
A wraz z nią – polski wkład (o czym później) do katolickiego imaginarium i formacji tak nauczanych przedkomunijnych dzieci i dorosłych katechumenów.

Podobno Dzienniczek św. Faustyny to wśród katolików najpopularniejsza książka religijna, nakładami przewyższająca bestsellerowe Dzieje duszy św. Teresy z Lisieux. Nie wiem, jak ta popularność ma się do faktycznej znajomości kilkusetstronicowego tekstu, niełatwego do przebrnięcia, bo męczącego dewocyjną egzaltacją wewnętrznie sprzecznego przekazu. Wbrew podtytułowi książki: Miłosierdzie Boże w duszy mojej, przerażeniem napawają w niej sadystyczne wizje mąk czyśćcowych i tortur piekielnych, które do legalistycznie pojmowanej wiary w Miłosierdzie Boże miałyby nakłaniać. Co prawda katolicy do wiary w objawienia prywatne nie są zobowiązani, jednak akceptowana i promowana przez Kościół ich dystrybucja nie tyle tę wiarę dopuszcza, co – poprzez kult świętych wizjonerów i wizjonerek – narzuca. Temu de facto slużą teologiczne badania zgodności objawień z ortodoksją i ich za takowe uznawanie bądź nieuznawanie.

W prywatnych objawieniach Fulli Horak – przez Watykan (jeszcze?) nieuznanych – dantejskie wizje czyśćca i piekła niewiele różnią się od opisanych w Dzienniczku siostry Faustyny Kowalskiej (kanonizowanej przez Jana Pawła II wbrew stanowisku Watykanu z r. 1958, zakazującemu rozpowszechniania jej pism). Podobne jest też ich uzasadnienie ”Bożą sprawiedliwością”. W jednej z dokumentalnych sekwencji filmu ks. Dominik Chmielewski (salezjanin, założyciel wspólnoty Wojowników Maryi) tak komentuje słowa polskiej świętej, które usłyszała od Jezusa: I na pytanie siostry Faustyny: „dlaczego czyściec?” – Jezus mówi bardzo ciekawie: „Moje Miłosierdzie tego nie chce, ale sprawiedliwość nakazuje”. [min. 42:29-42-39]

No właśnie, bardzo to „ciekawe” wyobrażenie wszechmocnego, bezgranicznie i bezwarunkowo kochającego Boga. jakim dla chrześcijan jest Jezus Chrystus. Warto w tym miejscu przypomnieć, jak miłosierdzie definiował** św. Tomasz z Akwinu: miłosierdzie nie zaprzecza sprawiedliwości, lecz jest sprawiedliwości pełnią (misericordia non tollit iustitiam, sed est quaedam iustitiae plenitudo [w:] Summa Theologiae, v. I, q. 21, a. 3, ad 2). Innymi słowy, Boża sprawiedliwość jest (a więc i chrześcijańska być powinna) miłosierdziem, a nie ograniczającym je imperatywem. Bóg jest sprawiedliwy, czyli miłosierny, a nie – jak wynikałoby z przyjętej za polskim katechizmem formuły – miłosierny, ale sprawiedliwy.

Ten polski “mały katechizm”, będący kontynuacją XVIII-wiecznego Elementarza dla szkół parafialnych narodowych, wciąż funkcjonuje w religijnej edukacji i formacji nie tyle obok, co zamiast zatwierdzonego w 1992 r. oficjalnego Katechizmu Kościoła Katolickiego, który przez papieża Polaka został uznany za jedno z najważniejszych wydarzeń najnowszej historii Kościoła… i gdzie wspomnianej wyżej „głównej prawdy wiary” próżno by szukać. Niewykluczone, że jej braku Jan Paweł II nie zauważył, bo przecież jako biskup i metropolita krakowski sam ją zatwierdzał w podręcznikach przygotowujących do sakramentów komunii i bierzmowania. To w końcu logiczne i zrozumiałe, wszak wiara Karola Wojtyły została tak właśnie uformowana w międzywojennej Polsce, podobnie jak wiara kanonizowanej przez niego siostry Faustyny tudzież wychowanej w ultrareligijnej polskiej rodzinie Fulli Horak.

Objawienia prywatne, chociaż nie zawsze zgodne z nauczaniem Kościoła powszechnego, zawsze zgodne są z religijnymi wyobrażeniami konkretnej osoby i jej kulturowo zakorzenioną religijnością. Gdyby było inaczej, Matka Boża w objawieniach nie prosiłaby o różańce w intencji nawrócenia na katolicyzm protestanckich heretyków i niewierzących bezbożników – sama by się im objawiła (zapewne z dużo lepszym skutkiem). To wcale nie znaczy, że mamy tu do czynienia z urojeniami czy epizodami psychotycznymi – chociaż tych ostatnich wykluczyć się nie da, jeśli psychozę traktować jako alternatywny stan umysłu, konieczny do przeżycia tak intensywnych wizji, jakich doświadczają mistycy.

Dzienniczek św. Faustyny czytany bez religijnych uprzedzeń i takichże przekonań – to niemal podręcznikowe studium naprzemiennych stanów euforii i przerażenia, przeżywanych w kolejnych epizodach choroby afektywnej-dwubiegunowej. Zapisywała je i wyznawała spowiednikowi – tak samo, jak ona, religijnie uformowanemu, ale dobrze wyksztalconemu i potrafiącemu połączyć fenomeny duchowe z kondycją psychiczną (co potrafił już w XVI wieku mistyczny doktor Kościoła, św. Jan od Krzyża). Dlatego ks. prof. Michał Sopoćko, zanim zgodził się zostać jej duchowym kierownikiem, zlecił badania psychiatryczne… które chorobę umyslową wykluczyły. Ewentualność – dziś już raczej nie do zakwestionowania – że siostra Faustyna cierpiała jednak na ChAD – przypadłość wówczas jeszcze nierozpoznaną (diagnozowaną jako nerwicowa „histeria”) – nie czyni jej wizyjnych doświadczeń niewiarygodnymi. Wręcz przeciwnie, domaga się potraktowania ich jako psychologicznego efektu historycznie obowiązującej formacji religijnej, połączonego z osobistymi intuicjami Wizjonerki. Innymi słowy, Jezus Chrystus – Bóg, w którego Faustyna gorąco wierzyła – objawiał się jej jako Miłosierdzie właśnie dlatego, że nękał ją neurotyczny, formacyjnie utwierdzany strach przed Jego nieuchronną „sprawiedliwością”, skazującą grzesznych ludzi na czyśćcowe męki.

Fulla Horak mogła mieć podobne problemy, wynikające z wewnętrznego konfliktu narodowo-katolickiego wychowania i filozoficzno-ateistycznego wykształcenia. Wydawca książki Święta Pani, na której oparty jest scenariusz „Czyśćca”, taki właśnie konflikt (niezamierzenie) sugeruje:

Autorka niniejszej publikacji jest z pewnością jedną z najwybitniejszych córek Kościoła Świętego i naszego Narodu. Nim ta nasza wszechstronnie wykształcona Rodaczka doszła do wiary w istnienie Boga i sens życia, przechodziła wielkie, bardzo bolesne udręki duchowe i psychiczne, graniczące z rozpaczą. Jej bunt przeciwko Bogu, posunięty do negacji Jego istnienia, czynił ją coraz bardziej nieszczęśliwą. Mimo to czuła w głębi duszy nienasyconą tęsknotę za jakimś doskonałym, niepodważalnym Autorytetem, którego istnienie przeczuwała, choć Go nie znała. Duchowe zmagania, jakie przeżywała, najlepiej obrazują jej słowa: „Boże, nienawidzę Cię dlatego, że nie istniejesz!”

Objawienie prywatne, jak sam termin wskazuje, „adresowane” jest do  konkretnej osoby i tylko jej duchowego życia dotyczy. Może potwierdzać intuicje bądź ujawniać wewnętrzne problemy w obrębie osobistej wiary. W żadnym razie nie jest to misyjne „wybranie”, zobowiązujące do ogłaszania całemu światu objawionych prawd i/lub Bożych wyroków. Jeśli w wizjach pojawiają się takie sugestie, mamy do czynienia z jakimś zaburzeniem psychicznym (lękowym, dysocjacyjnym, maniakalnym, etc.), które samej wizji nie unieważnia, lecz domaga się także jej oglądu psychiatrycznego. W wymiarze religijnym, tj. ponadnaturalnym/niebiologicznym, mistyczne wizje są swoistymi odsłonami duchowych „światów równoległych” – Leibnizowskich „monad bez okien” – których wnętrze może być oświetlone i ujrzane jedynie od wewnątrz. Ale to już temat do oddzielnego potraktowania.  

Wracając do filmu. Nie byłby on wart specjalnej uwagi, gdyby nie pewne sceny i sugestie zaproszonych do ich komentowania duchownych, które wpisują się w trwającą od lat wojnę światopoglądową i umacniają najbardziej destrukcyjne stereotypy wierzeniowe i obyczajowe. Do tych pierwszych należy fanatycznie broniona przez opiniotwórczych, aktywnych w mediach (PCh24, EWTN Polska, „Fronda”) tradycjonalistów (Paweł Lisicki, Grzegorz Górny, do niedawna Tomasz Terlikowski) wiara w czyśćcowe męki i karę wiecznego potępienia.

Zgodnie z nią w filmie monologom (grającej Fullę Horak) Małgorzaty Kożuchowskiej towarzyszą średniowieczne wizje piekła z obrazów Hieronima Boscha. Co jest chwytem raczej nieprzekonującym, ale świetnie oddającym stan umysłu oraz religijne morale twórców i zaproszonych komentatorów.

Alegorycznego Boscha artystycznie można by jeszcze przełknąć. Za to całkiem dosłownie śmieszy, tumani, przestrasza infantylna kreatywność sceny z Małgorzatą Kożuchowską objaśniającą kolejne „kręgi piekielne”… pogrzebaczem nad fajerką węglowej kuchenki.
Fulla Horak chyba jednak poczułaby się tym zażenowana.

Czyśćcowe wyobrażenia i pouczenia serwowane w tym filmie do śmiechu bynajmniej nie skłaniają, powinny raczej zaalarmować psychologów zajmujących się problemem przemocy w rodzinie. Chodzi zwłaszcza o sekwencję z udziałem Kamili Kamińskiej i Marcina Kwaśnego, grającego jej zmarłego męża (min. 27:34-31:33). Po retrospektywnej scenie policzkowania i bestialskiego bicia pasem przez rozwścieczonego alkoholika, owdowiała kobieta zapala na jego grobie wybaczeniowy znicz (to rytuał zalecany przez nawiedzających Fullę Horak świętych). W samym akcie pośmiertnego wybaczenia doznanych krzywd nie byłoby nic problematycznego, przerażające jest natomiast „teologiczne” uzasadnienie, jakie wygłasza (niewidoczna podczas tej sceny) Małgorzata Kożuchowska, a potwierdza ks. Dominik Chmielewski.

[głos M. Kożuchowskiej] Nikt bowiem, kto żywił w sercu nienawiść, choćby to była nienawiść umotywowana doznaną niegdyś krzywdą, nie zobaczy Stwórcy, zanim nie odcierpi takich samych mąk, jakich przysporzył żalem duszy swemu winowajcy.

[ks. D. Chmielewski] To jest zdumiewające, że Bóg patrzy niejednokrotnie inaczej na grzechy niż my. Nam się wydaje, że grzechy zabójstwa, na przykład, albo cudzołóstwa, to są straszliwe grzechy. A dla Boga najstraszniejszym grzechem, bardzo często będzie grzech nieprzebaczenia drugiemu człowiekowi, ponieważ wtedy Bóg nie może przebaczyć twoich grzechów. [I dalej] Jest takie powiedzenie, taki mit, że wystarczy być dobrym czlowiekiem, żeby pójść do nieba. Nie, nie wystarczy być dobrym czlowiekiem, żeby pójść do nieba. Inaczej ofiara Jezusa Chrystusa byłaby kompletnie bez sensu. [1:11:45-1:11:56]

To już nie tylko – bezskutecznie kontestowana przez ks. Wacława Hryniewicza – „pedagogia strachu”, lecz wpisana w sadystyczną inwencję (scenarzysty i reżysera w jednej osobie) pokrętna ideologia obciążania nieprzebaczalnym grzechem i karania mękami czyśćcowymi ofiary brutalnej przemocy.
Nie mniej pokrętnym chwytem wydaje się przemyślne (lecz niekoniecznie przemyślane) obsadzenie w tej roli aktorki, która rok wcześniej zagrała siostrę Faustynę w filmie „Miłość i miłosierdzie” tego samego twórcy i producenta. To raczej oczywiste, że obydwa filmy przyciągnęły tę samą widownię; jeśli skojarzeniowe przywołanie kanonizowanej mistyczki miało wzmocnić „teologiczny” przekaz, to tylko z wielką szkodą dla uzdrawiającego neurotyczną duchowość aspektu jej przesłania.

Mulier Religiosa  

PS. (1 sierpnia 2023) Niedługo trzeba było czekać na potwierdzenie ultrakatolickiego przywiązania do rodzimej “prawdy wiary”. Z okazji 79. rocznicy Powstania Warszawskiego przypomniał ją (w twitter’owym wpisie) portal PCh24.pl, a powieliły rozliczne media i słusznie oburzeni internauci. 

Oburzenie większości komentatorów dotyczyło jednak niewinnych ofiar powstańczj hekatomby, a nie samej idei ”Bożej sprawiedliwości“. Tę ostatnią przywoływali głównie wojujący ateiści (jako argument przeciwko wszelkiej religijności), potwierdzając tym samym jej deformatywny/antyreligijny charakter.

W tym miejscu warto podkreślić zasadniczą różnicę między neurotycznym wyobrażeniem ”Bożej sprawiedliwości“, której także dla własnej duszy lękała się św. Faustyna, a narcystycznym przekonaniem autorów wpisu o ”sprawiedliwym“ karaniu innych za (ich i nie ich) grzechy oraz oczekiwaniem aplauzu, czyli nagrody za własną gorliwość w głoszeniu owej „sprawiedliwości”.

*******

*Film został zrecenzowany przez amerykańskiego diakona katolickiego, Stevena D. Greydanusa, pod wiele mówiącym tytułem: How do you make a documentary about purgatory? Not like this.

**Wierzący w piekielne i czyśćcowe męki legaliści natychmiast odpowiedzą, że Akwinata miał na uwadze sprawiedliwość zawartą w owej “pełni miłosierdzia”, a więc taką, która musi się dokonać, bowiem – to też jego słowa – miłosierdzie bez sprawiedliwości jest matką nieporządku. Nie ma jednak powodu, by ewangelicznie poprawną definicję przyjmować z całym dobrodziejstwem średniowiecznego inwentarza.

9 thoughts on “„Czyściec” i osobliwości polskiego katechizmu

  1. Nikt bowiem, kto żywił w sercu nienawiść, choćby to była nienawiść umotywowana doznaną niegdyś krzywdą, nie zobaczy Stwórcy, zanim nie odcierpi takich samych mąk, jakich przysporzył żalem duszy swemu winowajcy.
    Od tego trzeba zacząć, że nie każdy skrzywdzony musi mieć w sobie nienawiść. Tu jest jakieś absolutne odwrócenie sposobu postrzegania ofiara-kat. To krzywdziciel przysporzył żal duszy (i możliwie, że ciała) skrzywdzonemu.

    A dla Boga najstraszniejszym grzechem, bardzo często będzie grzech nieprzebaczenia drugiemu człowiekowi, ponieważ wtedy Bóg nie może przebaczyć twoich grzechów.
    Zawsze mnie zadziwia ta łatwość w wyrokowaniu, czy Bóg grzechy odpuści, czy nie odpuści. Dla mnie to jest sprawa Bóg-człowiek. Ta osobista relacja jest najważniejsza. I jak wiadomo (Hioba 42,2): Wiem, że Ty wszystko możesz.
    Chociaż u mnie to wygląda jeszcze inaczej
    https://asenata2.wordpress.com/2022/11/02/jan/

  2. Tekst jest z tych poważnych. Muszę mieć świeży umysł. Jutro rano przeczytam.
    Może tylko tyle jak na razie: filmu nie widziałam; o Fulli Horak czytałam w jakiejś książce, tylko nie pamiętam, jakiej.
    I teraz muszę się przyznać, że „Dzienniczek” siostry Faustyny to chyba moja jedyna porażka czytelnicza. Dwa czy trzy razy próbowałam. Sprawdziłam, ostatnio doszłam do strony 131 i koniec (mam wydanie z 1983 roku). Przy czytaniu „Dzienniczka” wchodziłam w jakiś stan bliski całkowitemu zniechęceniu. Głównym przekazem powinno być Miłosierdzie… A przecież nie powinno polegać na tym, że „wyniszczać się będę na korzyść dusz” (§ 243)
    To na razie tyle. Spróbuję „Dzienniczek” przeczytać – fragmentami do końca roku. I przy okazji jeszcze „Dzieło Wielkiego Miłosierdzia” Mateczki Kozłowskiej.

    • Z lekturą Dzienniczka miałam podobny problem i kilka nieudanych prób przebrnięcia przez (nieznośną dla mnie) egzaltację Autorki. Zmieniło się to, kiedy uzmysłowiłam sobie, że mam do czynienia z podręcznikowym niemal studium ChAD o podłożu religijnym (choroba afektywna-dwubiegunowa, wcześniej określana bardziej adekwatnie – lecz stygmatyzująco – terminem „depresja maniakalna”).
      Do tego dochodzą ewidentne (niemalże plagiatowe) powtórki z Dziejów duszy św. Teresy z Lisieux – np. hostie zamieniające się w dzieciątko Jezus (z kanibalistycznym dodatkiem s. Faustyny: §§ 312, 347) czy jej pragnienie bycia kapłanem (§ 302). Jest ich tam znacznie więcej, czerpanych z pism i żywotów świętych, które były wówczas jedynym pokarmem intelektualnym większości zakonnic.
      Krótko mówiąc, jest co śledzić przy mniej emocjonalnym a bardziej „detektywistycznym” podejściu do tekstu (oczywiście rozsądnie dawkowanego fragmentami).

      • Poczułam się zmotywowana. Zaczęłam czytać z nadzieją, że teraz się uda. Umieszczę u siebie na blogu nowy plan czytelniczy.
        Wracając do wpisu. Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe (§20) Mam to u siebie podkreślone. Dwa razy!
        Psalm 116,5:
        Jahwe jest łaskawy i sprawiedliwy, nasz Bóg jest pełen miłosierdzia.
        Zawsze mnie zastanawia czy sprawiedliwy może być miłosierny? Nie. Czy Bóg Miłosierny skazywałby ludzi na piekło czyli wieczne męki? Nie. Nawet Bóg Sprawiedliwy nie odbierałby tej ostatniej nadziei. A piekło ją odbiera.
        Jeszcze z „Dzienniczka”: Widziałem Matkę Bożą odwiedzającą duszę w czyśćcu (§20) To też mam podkreślone dwa razy. cdn.

        • „Pośmiertne wybaczenie”.
          Wybaczenie chyba ma to do siebie, że musi dotyczyć dwóch żyjących osób. Tego, co został skrzywdzony, i tego, co skrzywdził. Skrzywdzony musi zobaczyć, że ten, co go skrzywdził, zrozumiał swój czyn i przeprosił. Ale to ma być autentyczne i szczere.
          Jakiś czas temu czytałam książkę „Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach” Jacka Leociaka. Tam właśnie następowały takie nawrócenia. Tylko to wynikało ze strachu przed karą, z takiego dawanie sobie prawa do wyjścia z kręgów „piekła”. Tam skrzywdzony zostaje niejako wypchnięty, na jego miejsce sam ustawia się ten co skrzywdził.
          Jacques Fesch zabił policjanta. Przed straceniem nawrócił się. I już zakończył się jakiś etap jego procesu beatyfikacyjnego. Fesch powiedział: „Jestem zbawiony dlatego, że Chrystus chce mnie zbawić”. Pięknie. Ale czy szansę na zbawienie ma ten policjant? Nie wiem, może był niewierzący. cdn.

          • Czy po śmierci krzywdziciela wybaczenie ma sens? No nie wiem, mam wątpliwości. Wtedy potrzebne jest jedno, skrzywdzony musi wyrzucić z pamięci krzywdę jakiej doznał. I żyć.

  3. Określenie Boga jako miłosiernego, ale sprawiedliwego, zawsze budziło mój lęk, choć nie budziło zastrzeżeń. Myślę, że każdy z nas jest wyposażony w instynkt sprawiedliwości, który pozwala oceniać własne uczynki, choć nie zawsze tę ocenę dopuszcza do głosu. Łatwiej bowiem oceniać innych niż samych siebie. Milość własna stoi na straży naszego wizerunku, naszych racji i, co tu gadać, po prostu naszego egoizmu. Jeśli jednak dopuszczamy czasem do głosu refleksyjność, wrażliwość – i zdobywamy się na odwagę spojrzenia prawdzie w oczy – ogarnia nas strach przed tym, kim jesteśmy. Towarzyszy jej świadomość braku akceptacji samego siebie, niezdolność do wybaczenia sobie tego, co uczyniliśmy innym. Miotamy się w udręce niechęci wobec samych siebie i tracimy wiarę w możliwość naprawienia czegokolwiek, co przywróciłoby nam poczucie godności. Milosierdzie wobec siebie jest nieosiągalne, bo poczucie sprawiedliwości je wyklucza.
    Te doświadczenia pokazują ludzką ułomność kochania zarówno siebie, jak i bliźniego swego.
    Odwołanie się do Boga, który jest miłosierny, ale sprawiedliwy, niewiele pomaga w formowaniu siebie.
    Zdanie: „Bóg jest sprawiedliwy, czyli miłosierny”, jest dla mnie rewolucyjne. Otwiera głębię znaczenia zarówno słowa „sprawiedliwość”, jak i „miłosierdzie”. Spójnik „ale” nie pomaga wierze w Boga, który jest najwyższa miłością i mądrością.

    • Określenie Boga jako „miłosiernego, ale sprawiedliwego” jest kwintesencją dogmatu Odkupienia przez mękę Jezusa Chrystusa. Zapomina się jednak przy tym o równie fundamentalnym dogmacie Wcielenia, który to “ale” zmienia w “czyli” – ponieważ na krzyżu za grzechy ludzkości miłosiernie umiera nie kto inny, jak sam żądający tej sprawiedliwości Bóg.

Dodaj komentarz