COŚ (cz. 3)


„Coś” – to taki fragment wymyślonej nierzeczywistości, który ma trochę wyjaśniać rzeczywistość.

Bramin recytuje święte teksty w czasie pudży, wszyscy wkoło je powtarzają, koło dharmy się toczy od ceremonii do ceremonii, od medytacji do medytacji, od jednego życia do następnego. Odległości przestrzennoczasowe dla kolejnych wcieleń – z punktu przeciętnie trwającego ludzkiego istnienia – są niewyobrażalne i robią wrażenie. Ogólnym terminem dla rozróżnienia etapu trwania Wszechświata z ludzkiego punktu percepcji – powie mędrzec – jest kalpa, stanowiąca odpowiednik funkcjonowania jednego „dnia Brahmy”.

W kosmologii hinduskiej taki „dzień” trwa jedyne 4 miliardy 320 milionów lat, na co składają się tysiąc razy powtórzone cykle czterech faz chatur-yug: Satya, Treta, Dvapara i Kali. Ponoć teraz jesteśmy w Kali-yudze, czyli takim okresie, kiedy wszystko się sypie aż do zupełnego zniszczenia i rozpadu. Po nim następuje „noc Brahmy”, trwająca tyle samo co „dzień”, i… cały proces powtarza się od początku. Na tym też ma polegać zniewalająca swym ogromem i nierealnością opowieść świętego „mędrca” na użytek poszukującego odpowiedzi na nędzę egzystencji „nie-mędrca”.

Ale to religia. Przejdźmy do nauki, czyli dla niektórych “trzeciej drogi”, opartej na własnych kalkulacjach, rozumowaniu oraz mniej lub bardziej intencjonalnym myleniu cząstkowych dowodów z całością pasującą do światopoglądu, religii czy kultury.

Polski fizyk teoretyczny, profesor Krzysztof Meissner z Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi, że… nie można mówić o czymś takim, jak światopogląd naukowy. Czegoś takiego po prostu nie ma, ponieważ istnieją zasadne i dobrze postawione pytania dotyczące świata, na które trzeba odpowiadać, „wierząc w coś”. Stwierdzenie, że „świat po prostu istnieje”, nie jest w żadnym sensie głębsze lub bliższe nauce niż stwierdzenie: „Bóg stworzył świat”. Gdyby polski fizyk był wyznawcą deizmu, czyli idei boga bezosobowego, będącego źródłem zasad i praw, według których cały ten wszechświat działa, a “Bóg” jako uniwersalna idea jest neutralny i nie ingeruje w ludzkie sprawy – to zgoda, byłoby to uczciwe wobec nieistniejącego dla niego „naukowego światopoglądu”. Jednak pan profesor chciałby, aby cały mechanizm praw fizyki oraz ich konstrukcyjna rola w tworzeniu wszechświata były źródłem praw tego jedynego Boga, w którego wierzy. Dwa, a może i trzy kroki dalej w transcendencję teologiczną zapędza się fizyk, profesor Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz. Nie tylko zaczyna od cytatów z Pisma Świętego, ale w przedmowie książki dotyczącej genezy zasad kosmologii kwantowej można przeczytać, że opisany w niej jest… ogólny model teologiczny, który nie tylko proponuje spójną i całościową wizję rzeczywistości […] może dostarczyć ona [książka] satysfakcjonujących odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjonalne Dalej jest opisany ogólny model rzeczywistości, gdzie… Miłość jest jedyną rzeczywistością zdolną ostatecznie wypełnić serce człowieka i sprawić, że jego życie będzie miało dla niego prawdziwy, a nie pozorny sens. Wszystkie systemy filozoficzne, które nie uwzględniają tej istotnej potrzeby, nie znają zasadniczego wymiaru człowieka. Z kolei astrofizyk, profesor Marek Abramowicz, stoi na stanowisku, że skoro nauka nie udowodniła, że Boga nie ma, to… nie znaczy, że go nie ma. Można by głośno spytać pana profesora, czy zasadne jest pytanie o dowody na COŚ, co nie istnieje? I tu rodzi się pytanie o różnice pomiędzy fizykiem czy astrofizykiem a metafizykiem czy teologiem. Uczono mnie, dawno, dawno temu, o różnicy między nauką i wiarą. Siłą i fundamentem tej pierwszej jest sceptycyzm, natomiast tej drugiej jest on niepotrzebny. Miarą nauki jest racjonalny dowód, miarą wiary jest akceptacja opowieści, która tę wiarę stworzyła. Wydawało mi się, że fizyk to wie. Teraz, w czasach jakże dla nauki „chybotliwych”, gdy fizyk staje się astrofizykiem, kosmologiem, metakosmologiem lub kosmoteologiem, to siłą nowego tytułu rozciąga swą wiedzę na niewiedzę, i niczym bramiński mędrzec obiecuje COŚ, czego udowodnić się nie da, a swą „prawdę” buduje na tym, że też nikt nie jest w stanie udowodnić, że tego CZEGOŚ nie ma.

Przedstawicielstwo istnienia, jakim jest „coś” jako drobina bytu, nie może być mylone z fragmentem rzeczywistości. Fragmenty są elementami samowolnie odciętymi od całości i nie stanowią naturalnych struktur, jakimi są drobiny istnienia wcielone w konkret egzystencjalny. (Jolanta Brach-Czaina)

Wracam na kontynent indyjski i do „mędrca”, który nie udaje naukowca z tytułami, tylko snuje swoją „opowieść” ku pocieszeniu „nie-mędrców”, odwołując się do biegłych w pismach braminów. Opowiada słuchającym mit, który częściowo łagodzi ich ziemskie cierpienie, opowiada o tym, że ten i wszelki inny wszechświat jest ulotny, „tylko zamanifestowany”, czyli w każdej chwili ponownie tworzony, doskonalony i za każdym razem inaczej postrzegalny. Taka opowieść przekazywana z ust do ust, od pióra do pióra, miała wyjaśniać konstrukcję i sens rzeczywistości, dawać uproszczone odpowiedzi na bardzo skomplikowane i, co istotne, niemożliwe do wyjaśnienia dla człowieka pytania. Owo uproszczenie miało być niczym środek uspokajający czy uśmierzający ból niezrozumienia, a tym samym przynajmniej emocjonalnie jakoś stabilizować. Bo właśnie o stabilizację tego naszego bytu chodzi. Bytu, który nie do końca rozumiemy.

Lesław Kulmatycki

Leslaw Kulmatycki, profesor Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, psychoterapeuta, religioznawca, specjalista w zakresie jogi klasycznej oraz technik relaksacyjnych, które poznawał w ośrodkach Australii i aszramach Indii. Wykłada i prowadzi praktyczne warsztaty oraz redaguje pismo dostępne na stronie: www.przestrzenrelaksacji.pl 

Dodaj komentarz