U schyłku życia (cz. 2)


Poprzednią część szkicu U schyłku życia zakończyłem komentarzem do wiersza Roberta Gravesa i gwałtownym błyskiem świadomości podmiotu lirycznego stojącego przed lustrem i oglądającego twarz człowieka jakby obcego. Ów karykaturalny starzec chce się zachowywać jak młodzian pewny siebie, swego uroku, czarującego wpływu na otoczenie, podczas gdy w rzeczywistości jest odrażającym pośmiewiskiem. Mógłby powtórzyć za Villonem: Zawżdy jest stara małpa szpetna / Y takoż jej figlasy wszystkie

Wtóruje mu dwa wieki później Aleksander Lacki: Ale cóż się brzydzę masą ciała mego / I skarżę, żem jest z błota stworzona wątłego! / Nie rzecz, gdy swej robocie zdun przyganę daje, / Jeszcze gorzej, gdy garniec swego mistrza łaje.  (Pobożne pragnienia, Emblemat V)

Dla Villona obrzydliwość starego ciała miała charakter jak najbardziej świecki, doczesny. Podeszły wiek, zwłaszcza kobiet zapominających o tym, że przestały być nadobne, nie budzą pożądania, a wręcz przeciwnie – raczej odrazę – to przedmiot śmiechu, kpin i szyderstwa. Zmysłowe, cielesne zabawy już nie dla nich; zostają wyeliminowane z doczesnych uciech erotycznych – największej, w opinii francuskiego poety, przyjemności życia. Co im pozostaje? Wegetacja na marginesie. Zostają odsunięte na bok przez mężczyzn, którzy pożądają młodszych dziewcząt o ciele zgrabnym, jędrnym, skorym do podniet, ale także przez młodsze kobiety z ich przemożną żądzą życia i użycia. Ta nieprzeparta siła, na ślepo niemal pcha je ku korzystaniu z doraźnych rozkoszy istnienia. Póki czas, bo wkrótce, za parę lat, będzie za późno. W tym pochodzie żarłocznego istnienia eliminują, spychają na dalszy plan kobiety starsze, pośledni już gatunek człowieka. Przemocą wyeliminowanym pozostaje żal, skarga i gniew. Która nie skorzysta na czas, ta przegrywa, dopada ją starość jako znak porażki w życiowym pochodzie. Dalej już tylko smutna egzystencja bez perspektyw. 

Villon widzi starość wyłącznie w kategoriach cielesnych, biologicznych. Wprawdzie nie pisze wprost i wiele na ten temat, ale ten sam proces dotyczy mężczyzn. W paralelnej balladzie o „niegdysiejszych śniegach” – pyta: kędy Szarlemań jest szlachetny? Tak potężny, a już go nie ma. Inni – też piękni, wspaniali – w proch się obrócili. I my, mniejszego formatu, jednako przemijamy. Rój istnienia, ślepy, nierozumny, potężny, prący do przodu – bez opamiętania, bez zastanowienia. Życie to biologia, ciało, zmysły i seks, wszystko po nim, tej krótkiej chwili użycia, to tylko smętek i gorycz pamięci tego, co minęło. Villon powiedziałby, że starość to właściwie już nie życie, skończyło się wraz z miniona młodością. Pozostaje już tylko oczekiwanie na śmierć.  

To skąd te „figlasy” (miny), jak zabawnie oddał po polsku Tadeusz Boy Żeleński francuski oryginał. Starzy – co w tym wypadku należy rozumieć: już nie pierwszej młodości – wdzięczą się, starają przypodobać, udają młodych. Jeszcze chcą oszukać naturę, siebie i innych, jeszcze takim quasi-faustycznym podstępem odwlec nieunikniony proces, który już się przecież zaczął.  Dlaczego zapominają, że życie – w sensie „użycie – już nie dla nich? Bo wprawdzie ciało już nie takie, jak było, straciło dawny powab i urok, siłę i witalność, ale świadomość – nadal silnie zakotwiczona w zmysłowych przyzwyczajeniach – trwa w złudnym (?) przekonaniu, że żyć dopiero zaczyna. 

Jeśli traktuje się ludzkie istnienie wyłącznie w kategoriach biologicznych – jedynie jako źródło cielesnych przyjemności – to faktycznie egzystencja człowieka wydaje się koszmarem. Jak łątka jednodniówka zabłyśniemy na chwilę, aby użyć przyjemności, po czym zgaśniemy. Rozpacz z powodu „niesprawiedliwości” natury, która skazuje nas na krótką chwilę „życia” i długi okres wegetacji, zmarginalizowania; rolę świadka przyglądającego się, jak nowe ciała obejmują panowanie. Bezsilność i rezygnacja, bo w tak pojętym życiu niczego więcej spodziewać się nie można. Czyż współczesny kult młodości, udawanie przez 50-, 60-latków dawnej tężyzny, krzepy i piękna, nie bierze się z owej hedonistycznej filozofii? Niekoniecznie głoszonej, ale jednak kosmetyki coraz lepsze, coraz wymyślniejsze operacje plastyczne, gimnastyka nieustanna, diety i co tam jeszcze wymyślono, byle tylko zwabić pozorem, udać, że wciąż jest się w głównym nurcie życia, choć w istocie wyrok biologii już zapadł. 

Inaczej sprawę widzi cytowany wyżej Lacki (to tylko fragment długiego poematu, serii emblematów, przełożonych z łaciny, autorstwa jezuity Hermana Hugo). Religijny punkt widzenia odrzuca kategorycznie koncepcję istnienia całkowicie jedynie ciała. Zostaliśmy stworzeni z marnej materii nie dlatego, że Stwórca był nieudolny, ale ponieważ takie tkwi „założenie” u podstaw istnienia człowieka: nie ciała, ale ducha; nie dla użycia, dążenia do cielesnego błogostanu tu na ziemi, ale na chwilowe zamieszkanie dla duszy, której przeznaczeniem jest życie wieczne po zrzuceniu ziemskiej powłoki. Starość to nic innego, jak proces rozpadu owego „błota wątłego” – materii celowo kiepskiego gatunku, aby nie rozpaczać i nie histeryzować z powodu jej powolnej dezintegracji. Jest to proces konieczny, oczywisty. Nie może tu być mowy o „niesprawiedliwości” Natury, ale tylko o mądrości Stwórcy, o doskonałym porządku przyrody, która niszczy i stwarza. Nie nam, ludziom z krwi i kości, uskarżać się na los każdemu jednaki. Starość nie jest przekleństwem, ale błogosławionym darem – mówi Lacki (a wraz z nim wielu poetów polskiego baroku) – czasem rozmyślań, podsumowania życia, uporządkowania swoich spraw. Każdy etap egzystencji jest po coś i należy go wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Zaburzenie tego porządku to zakłócenie rytmu życia. Ci 60-latkowie udający 20-latków są nie tylko śmieszni, ale nade wszystko postępują źle, tak naprawdę marnują swój czas. Młody powinien czynić przygotowania – powiada niezrównany stoik Michel de Montaigne – stary korzystać z nich; największy błąd, jaki w nas widzą, to to, że żądze nasze odmładzają się bez przerwy, zawsze rozpoczynamy żyć. (Wszystkie rzeczy mają swoją porę, w: Próby, t. II, PIW 1985). 

Młodość „sama się żyje” łatwo (pomijam przypadki chorobowe) i niezauważenie. Żarłoczna i ekspansywna płynie przez czas bez przeszkód i problemów. Wszelkie ograniczenia na drodze uważa za utrudnienia do pokonania, do przezwyciężenia. Ale im dalej w latach, tym większy wysiłek każdego dnia – w starości już tylko na w miarę sprawnego sprostania wszelkim obowiązkom. Tym intensywniejsze więc nakierowanie myśli na siebie, na własną jaźń i egzystencję. Wraz z tym idzie zrozumienie, że osobowość, z ciałem włącznie, to w istocie czynniki przeszkadzające w owym ślizganiu się przez życie. „Ja” jestem problemem egzystencjalnym, a nie rzeczywistość zewnętrzna. Następuje stopniowe, ale konieczne przechylenie uwagi i ciężaru istnienia ku świadomości, myśli, refleksji. I kiedy Montaigne zauważa, że „żądze nasze odmładzają się bez przerwy, zawsze rozpoczynamy żyć”, to należy jego trafne spostrzeżenie interpretować właśnie w kategoriach owego wewnętrznego konfliktu, rozgrywanego nieustannie w duszy/świadomości/umyśle: ciągle czegoś chcemy, ciągle pożądamy głównie zmysłowych doznań, przyjemności ciała, których efekt bywa wraz z wiekiem coraz bardziej mizerny. Ale owa uporczywa żądzą życia jako biologiczna siła nieprzeparcie domaga się gratyfikacji. 

Życie, pisze Henri Bergson w Ewolucji twórczej, to ciągłe stwarzanie samych siebie. Tak też wyglądamy na co dzień: nieustannie odbudowujemy się, przywracamy własną żywotność, choć codziennie z gorszym skutkiem. Jest to proces niespieszny jak powolne topnienie lodowca. Nie zauważam zmian, aż nagle… doświadczam niemiłego doznania, kiedy nie mogę już – jak dawniej – swobodnie przeskoczyć po kilka stopni do góry. Wskoczyłem na schody w metrze i nogi się pode mną ugięły. Prosty przykład, ale ta nagła zmiana jakościowa przestraszyła mnie jako znak upływu czasu. Nagły i nieoczekiwany sygnał: te „figlasy” już nie dla mnie. Życie – mówi dalej Bergson – musi dostosowywać się do „przyzwyczajeń” materii martwej, choć nie jest to dobre określenie, skoro materię tę stale prześwietla, przesyca elan vital – energia duchowa; w tym sensie materia martwa nie istnieje jako taka. Energia owa przenika materię i w walce z nią tworzy wciąż nowe jakości, kieruje ku coraz bardziej skomplikowanym formom. 

To ogólna tendencja; w istnieniu jednostkowym jest jak potężny strumień, który przepływa przez nas: porusza, buduje i tworzy, aby całość odpowiadała rosnącym potrzebom naszego istnienia. Ów strumień wzbiera i opada – elan vital traci rozpęd, zamiera w nas w tym sensie, że odpływa, kieruje się w inną stronę, poza naszą materialną kompozycję. Z coraz bardziej zużytą materią niewiele da się już zrobić. W istocie – z roku na rok – coraz mniej. Starej, zniszczonej substancji nie sposób na nowo zorganizować i skutecznie nad nią zapanować. Jednostkowa egzystencja się kończy, ewolucja twórcza trwa nadal – w innym miejscu i innych konfiguracjach. Elan vital jest siłą przenikającą materię, kształtującą ją i pchającą życie do przodu, tzn. ku lepszym ukształtowaniom, które „uniosą” doskonalej rozwiniętą świadomość. Pozbawia więc człowieka wolnej woli, skoro kieruje nim ta siła energii witalnej. Nie jest przecież jednostkową wolą ani indywidualną świadomością, ale ogólną siłą sprawczą.

Zawstydzenie poetów, Thomasa Hardy’ego czy Roberta Gravesa, wyraża właśnie tę sytuację, w trybie ogólnym przedstawioną przez Bergsona: energia życiowa ciągle i nieustannie w nas buzuje, stwarza i domaga się urzeczywistnienia. Jest bezosobową, a zarazem sporą potęgą sprawczą. Nic dziwnego, że ludzie często czują się w jej władaniu, bezsilni, jakby nie byli sobą – w sytuacjach skrajnych są zdolni do największych głupstw pod przemożną presją tej energii. Jednocześnie zaś i czysto fizyczne, i kulturowe ograniczenia krępują swobodę poczynań uważanych za niestosowne dla starczego wieku. Elan vital kieruje nami, nie my nią; znajdujemy się w mocy sił potężniejszych od naszej indywidualnej woli. Pragnienia i chcenia są nam narzucone, siłą wymuszone (Freud powiedziałby, iż to moc libido i innych popędów od urodzenia po zgon steruje nami w stronę działań pożądanych z punktu widzenia tej czysto biologicznej energii).  Świadomość tej sytuacji rodzi protest i opór poetów wyżej przywołanych. Chcemy być panami we własnym ciele, tymczasem okazuje się, że potężny nurt życia pcha nas w inną stronę. (cdn)

Czesław Karkowski

1 thoughts on “U schyłku życia (cz. 2)

  1. Bardzo mądry i poruszający szczerością tekst. Niewielu mężczyzn ma odwagę “przyznać się” do utraty fizycznej sprawności, chociaż to normalna kolej rzeczy.

Dodaj komentarz