O „Empuzjonie” i fundamentalizmie feministycznym


Powieść nie należy do najlepszych, gdy nie występuje w niej osoba, którą byśmy mogli serdecznie pokochać. A jeżeli jest nią piękna kobieta, to tym lepiej. (Karol Darwin)*

Fundamentalizmy bywają różne, łączy je autorytarne roszczenie do niepodważalności „jedynie prawdziwych twierdzeń”. Tak zdogmatyzowane przekonania – racjonalistyczne, scjentystyczne, materialistyczne, konfesyjne – od powieściowego debiutu kontestuje Olga Tokarczuk, przez Komitet Noblowski nagrodzona za wyobraźnię narracyjną [oraz] przekraczanie granic jako formę życia. Owo „przekraczanie granic” czyni pisarstwo „niewierzącej” Autorki par excellence religijnym. Terminy “religijność”, “religijny/a/e” można bowiem rozumieć i definiować dwojako: 1) w odniesieniu do światopoglądu i/lub przynależności wyznaniowej; 2) etymologicznie – jako pochodzące od łacińskiego czasownika “religare”, po polsku: “łączyć ponownie”, “scalać” – w tym przypadku rzeczywistość materialną/fizyczną z fenomenami natury duchowej/metafizycznej. 

Szeroko rozumiana religijność cechuje i wyróżnia całą twórczość Noblistki, nie tylko monumentalne Księgi Jakubowe, których tematyka ma charakter religijny w węższym – powszechnie przyjętym – rozumieniu. Ponoblowski Empuzjon też się w tę rozszerzoną religijność wpisuje. Sensacyjna, a przy tym erudycyjno-asocjacyjna i nowatorska narracja powieści – jak zawsze u tej autorki – urzeka bogactwem wyobraźni i zaskakującymi wglądami w naturę rzeczy. Tym bardziej szkoda, że przytłaczają je fundamentalistycznie pod tezę parafrazowane cytaty domniemanych (w większości) mizoginów. Bo głównie temu służył pomysł spastiszowania Czarodziejskiej góry Tomasza Manna.

I to jedynie mam tej pasjonującej i wieloaspektowej powieści do zarzucenia – że jest poza wszystkim modelową niemal powieścią z tezą – w dodatku błędnie postawioną – o wszechobecnej mizoginii, którą Olga Tokarczuk zrównuje/utożsamia z patriarchatem.  (Tu już wkraczamy na teren bezspornie okołoreligijny, bowiem zarówno patriarchat, jak i historycznie poprzedzający go matriarchat, mają religijne korzenie i takież we wszystkich kulturach umocowanie.)

W czasach Tomasza Manna sanatoria nie były jeszcze kohabitacyjne, panie miały w nich oddzielne rejony, z czego jednak nie wynika, że były to siedliska mizoandrii. Obrazem patriarchatu mogłaby być każda inna powieść pisana z ówczesnej perspektywy – równie dobrze autorstwa kobiety – bo taki był “duch czasu” i powszechna nań zgoda. Co w większości społeczeństw do dziś się nie zmieniło, chociaż w kulturze zachodniej to już definitywna przeszłość, którą tęsknoty ultrakonserwatystów jedynie potwierdzają. To, że wciąż mamy do czynienia z męską wobec kobiet przemocą, nie jest „wynikiem  patriarchatu”, lecz prymitywnym wykorzystywaniem przez mężczyznę własnej przewagi fizycznej lub ekonomicznej. Nie była ona  ani nie jest „regułą” patriarchalnych struktur rodzinnych i społecznych, ale ich mniej lub (raczej) bardziej tolerowaną patologią. Jakkolwiek niewiarygodnie zabrzmi to w uszach zachodnich feministek, nawet chasydzkie kobiety bywają szczęśliwe i „spełnione” – o czym nie poinformują nas media słusznie przejęte losem kobiet maltretowanych  i/lub pozbawionych możliwości samorealizacji. Tylko kto powiedział, że ta samorealizacja musi się dokonywać wyłącznie w życiu zawodowym czy jakkolwiek rozumianej karierze, a nie może w macierzyństwie i pracach domowych? Czynnikiem decydującym o takim wyborze nie musi być – nawet jeśli bywa – tradycyjnie patriarchalny podział ról.

Mizoginia to pojęcie z zupełnie innego semantycznie porządku  wartości czy raczej  antywartości.  Najogólniej definiowana jako: „nienawiść, pogarda, uprzedzenie w stosunku do kobiet” – nie jest ani wyłącznie, ani szczególnie męską przypadłością. Mizoginkami bywają, i to całkiem licznie, same kobiety.  Są wśród nich niedoszłe matki abortowanych, bo niechcianych płodów żeńskich (zaburzona równowaga populacyjna Chin jest tego drastycznym przykładem), są jakże liczne matki faworyzujące „synków” kosztem ich sióstr, są teściowe pozostające w konflikcie z „nie dość dobrymi” żonami ich synów. Są wreszcie – a na pewno bywały – zakonnice (wśród nich święte z tytułami Doktorów Kościoła – Katarzyna z Sieny i Teresa z Avili), dla których powołanie zakonne było ucieczką od (jak to w liście apostolskim Mulieris dignitatem ujął Jan Paweł II) zamysłu Bożego określającego powołanie i posłannictwo kobiety, czyli mówiąc wprost, bez owijania w teologiczne sofizmaty – „zamysłu” wyłącznie prokreacyjnego (który wspomnianym wyżej świętym – córkom przedwcześnie zmarłych, wielodzietnych matek – najwyraźniej nie odpowiadał).

Wracając do polskiej współczesności, „kura domowa” to pogardliwa etykietka przyklejana „niewyemancypowanym” kobietom nie przez mężczyzn, tylko  przez kobiety właśnie. A przecież nie musi być żadnym ukłonem w stronę patriarchatu decyzja poświęcenia własnej kariery na rzecz dobrostanu (nie mylić z dobrobytem) dzieci czy nawet kariery męża (w sytuacji, gdy np. rozważana jest konieczność  opuszczenia dotychczasowego miejsca zamieszkania i pracy obojga). Taka sama decyzja ze strony mężczyzny we współczesnych realiach społecznych też nie powinna dziwić ani zachwycająco szokować. Ale po to, by uznawano je za normalne i jednakowo uprawnione, potrzebne jest odejście od stereotypowych wyobrażeń zachowań tradycyjnie „patriarchalnych” jako wyłącznie opresyjnych i degradujących kobiety. Stąd już tylko krok do przekonania o wszechobecności fantomowej mizoginii i doszukiwania się jej w każdej, czy to rodzinnej, czy społecznej dysproporcji/nierównowadze płci.

O mizoginii klerykalnej z pewnością można mówić w przypadku rozlicznych teologów, zakonników i księży. Jednakże akurat u nich ma ona charakter defensywny: pozbawieni kobiecej bliskości wymogiem „czystości” i/lub celibatu mizoginami stają się z deprywacyjnej konieczności – „obrzydzenia sobie” zakazanych doktryną relacji. Wielu z nich było/jest homoseksualistami i takiego braku nie odczuwają, mizoginia jest im potrzebna do „uzasadnienia” – również doktrynalnie potępianej – orientacji seksualnej. Toteż w zamieszczonym przez Olgę Tokarczuk w Nocie autorskiej rejestrze parafrazowanych mizoginów nie budzi obiekcji spora liczba przedstawicieli kleru – którzy de facto projektują na kobiety nienawiść do samych siebie i/lub swoich życiowych wyborów.

Zupełnie inaczej zarzut mizoginii jawi się w odniesieniu do obecnych na historycznej liscie świeckich reprezentantów środowisk naukowych, filozoficznych czy literackich. Owszem, ich kulturowo wdrukowane opinie na temat intelektualnej niższości, społecznego „przeznaczenia” kobiet, biolologicznie uwarunkowanych „kobiecych” cech charakteru itp. były w swej istocie patriarchalne. Jednak przez to samo niekoniecznie mizoginiczne. Błędne wyobrażenia o „naturalnej” czy społecznie pożądanej i akceptowalnej roli kobiet nie generują ani nie oznaczają do nich nienawiści. Nie wiem, skąd Olga Tokarczuk zaczerpnęła wiedzę o „mizoginicznych” tezach Darwina, które tak wyłuszcza jeden z Empuzjonowych dyskutantów:

Kobieta reprezentuje miniony i niższy etap ewolucji, tak pisze pan Darwin, a on ma tu przecież coś do powiedzenia. Kobieta jest jakby […] ewolucyjnym guzdrałą. Podczas gdy mężczyzna poszedł już do przodu i nabył nowych umiejętności, kobieta została w dawnym miejscu i nie rozwija się. Dlatego kobiety bywają często upośledzone społecznie, nie potrafią same dać sobie rady i zawsze muszą się wspierać na mężczyźnie. Muszą robić na nim wrażenie. Manipulacją, uśmiechem. Uśmiech Mona Lizy to symbol całej strategii ewolucyjnego radzenia sobie. Uwieść i zmanipulować – twierdził na przykład pan Lukas.

Uśmiech Mony Lisy to, zdaniem historyków sztuki, uśmiech samego Leonarda da Vinci, portretującego siebie w rozlicznych postaciach, m. in. w sławnym obrazie „Święta Anna Samotrzecia”  czy w hermafrodytycznie wyobrażonym „Świętym Janie Chrzcicielu”. W odniesieniu do powieści eksplorującej także temat transpłciowości nie jest to dygresja nieuzasadniona, bo chociaż sam malarz nie trafił na listę „mizoginów”, jego najsłynniejszy obraz w takiej właśnie funkcji został  przez Autorkę przywołany.

Jeśli zaś o „pana Darwina” chodzi, jego stosunek do kobiet nie był tak lekceważący ani nienawistny, jak by to wynikało z wiedzy powieściowego pana Lukasa. W wydanej w 1871 r. rozprawie O pochodzeniu czlowieka znależć można stwierdzenia, które kobiety stawiają wyżej od mężczyzn w ewolucyjnym rozwoju moralności, a na równi pod każdym innym względem, także umysłowym (ewidentne różnice anatomiczne i percepcyjne to nie to samo, co nierówność w wymiarze ontycznym).

Mungo Park słyszał, jak kobiety murzyńskie wpajały w swe dzieci umiłowanie prawdy. Jest to znowu jedna z cnót, która tak głęboko zakorzeniła się w umyśle, że czasami dzicy wykazują ją w stosunku do obcych, nawet z wielkim uszczerbkiem dla siebie; lecz okłamywanie swego nieprzyjaciela rzadko uważano za grzech, co zresztą dobitnie wykazuje historia współczesnej [w czasach Darwina wyłącznie męskiej] dyplomacji.

Mężczyzna różni się od kobiety zarówno wielkością ciała, siłą, stopniem uwłosienia itd., jak też i pod względem umysłowym w takim stopniu, w jakim różnią się od siebie osobniki obu pIci u wielu ssaków.

Nawet jeśli socjologiczne (a nie ewolucyjno-biologiczne) poglądy Darwina odzwierciedlały (bo musiały w tamtych czasach) wiktoriański stosunek do męskich i kobiecych ról społecznych, nie oznaczało to ani nie generowało do kobiet nienawiści – bo tym jest mizoginia (prędzej mizoandrię – zrozumiałą u pań, które były lub czuły się opresjonowane). Karol Darwin – wątpiacych odsyłam do jego opublikowanej korespondencji – kobiety podziwiał i szanował.

Nie on jeden z Empuzjonowej kolekcji autorów, zdaniem Autorki szerzących mizoginistyczne poglądy na temat kobiet i ich miejsca w świecie. Kompletnym nieporozumieniem jest umieszczenie na liscie mizoginów irlandzkiego poety, Williama Butlera Yeatsa, noblisty z 1923 r. nagrodzonego za „uduchowioną twórczość poetycką” – pisarza o bardzo zbliżonej do Olgi Tokarczuk poetyce i wrażliwości, który o kobietach pisał z uwielbieniem i rewerencją. Na potwierdzenie jego pean na cześć kobiety, On woman** (filologiczny przekład Czesława Karkowskiego):

Bogu niech będą dzięki za kobietę / Która potrafi ustąpić ze swojej racji. 
Mężczyzna u mężczyzny nie znajdzie / Przyjaźni tej miary – 
Obejmującej wszystko, co on wniósł, / Jej ciałem i kością 
Bez żadnego sporu / Z myślą nie jej własną. 

Chociaż dogmatyzm temu zaprzecza, / Wymowa Biblii jest oczywista: 
Salomon mądrości nabywał / W rozmowach ze swymi królowymi 
On sam nie byłby w stanie, / Chociaż powiadają, że policzył trawę, 
Policzyć wszystkich pochwał należnych / Królowej Saby, gdy była jego rozmówczynią. 
Kiedy kuła żelazo, / Kiedy od kowalskiego ognia / Drżało w wodzie; 
Surowość ich pragnień / Sprawiła, że się przeciągają i zapadają. 
W przyjemność idącą ze snu, / Dreszcz, co jednoczy
.

I więcej jeszcze – by móc dawać i otrzymywać / Ześlij mi Boże – nie, nie tutaj, 
Bom nie jest tak śmiały / By mieć nadzieję na coś tak drogiego 
Teraz się starzeję, / Ale kiedy – jeśli opowieść jest prawdziwa, 
Wschodzący księżyc, / Co wszystko na nowo sprawia 
Sprawi i me ponowne narodziny / I znajdę, co raz już miałem, 
I wszystko, com kiedyś wiedział. 
I jak szalony / Wypadnę senny z łóżka, 
Taszczony przez jej czułość i troskę, / Żal i ból głowy, / Zgrzytanie zębów, rozpacz; 
A wszystko to dzięki komuś, / Darowi przewrotnego losu 
I żyć zacznę jak Salomon / Przez królową Saby prowadzony w tańcu.

Nie widzę potrzeby (ani możliwości) przeanalizowania wszystkich parafrazowanych wypowiedzi panów, natomiast ciekawi mnie, dlaczego żadna z  podzielających ich poglądy pań nie została przez Autorkę przywołana i w rejestrze szerzących mizoginię umieszczona. A znalazłoby się ich w historii kultury całkiem sporo. Zwłaszcza kiedy społecznie przez wieki akceptowany patriarchat utożsamia się z mizoginią. Ale dlaczego tylko męską? I dlaczego tylko mizogini (a mizoginki już nie) zasługują na krwawą zemstę tytułowych empuz? Notabene, ten ostatni (bardzo udany) wątek powinien, a na pewno mógłby kwalifikować sensacyjną powieść Olgi Tokarczuk do nowego (?) – nie jestem pewna, czy przez nią stworzonego – podgatunku literackiego o nazwie „horror mitologiczny” – dodatkowo podkreślającego leitmotivową religijność jej twórczości. Ale rozumiem, że „horror przyrodoleczniczy” lepiej pasuje do stylizacyjnego zamysłu Pisarki.

Skoro już o tym mowa, sensacyjna powieść Olgi Tokarczuk, choć to w zamyśle pastisz Czarodziejskiej góry, niewiele z filozoficznym dziełem Manna ma wspólnego – poza nietrudnymi do odczytania sanatoryjno-genderowymi paralelami (bohaterami są sami mężczyżni, kuracjusze przeciwgruźliczego uzdrowiska). Czyta się ją łatwo, lekko i przyjemnie, żadne literackie wtajemniczenia nie są koniecznie potrzebne (to komplement pod adresem literackiego kunsztu Powieściopisarki). Możliwe, że w wyborze tej właśnie powieści chodziło o jakiś symetryczny dialog z równym sobie noblistą (do czego Noblistka ma niekwestionowane prawo), ale to niewiele zmienia w pomieszaniu patriarchatu z mizoginią. Lotta w Weimarze (tegoż autora) lepiej by się do tropienia zakamuflowanej mizoginii nadawała. Kobieta jako „muza” – (koniecznie młoda i piękna) dostarczycielka inpiracji (niekoniecznie młodemu i pięknemu) geniuszowi – to, i owszem, ma pewien przewrotnie mizoginiczny podtekst, którego z patriarchatem nie da się już tak łatwo utożsamić.  

PS. Może któraś z utalentowanych koleżanek Olgi Tokarczuk taki feministyczny dialog z Lottą w Weimarze podejmie. Osobiście typowałabym i liczyła na Manuelę Gretkowską.

Mulier Religiosa

*Pochodzące z Autobiografii Karola Darwina motto nie odnosi się do powieści Olgi Tokarczuk ani Tomasza Manna, lecz do zdecydowanie kontr-mizoginicznego stosunku Uczonego do kobiet.

**On Woman

May God be praised for woman / That gives up all her mind,
A man may find in no man / A friendship of her kind
That covers all he has brought / As with her flesh and bone,
Nor quarrels with a thought / Because it is not her own.


Though pedantry denies, / It’s plain the Bible means
That Solomon grew wise / While talking with his queens.
Yet never could, although / They say he counted grass,
Count all the praises due / When Sheba was his lass,
When she the iron wrought, or / When from the smithy fire
It shuddered in the water:
Harshness of their desire / That made them stretch and yawn,
Pleasure that comes with sleep, / Shudder that made them one.

What else He give or keep / God grant me – no, not here,
For I am not so bold / To hope a thing so dear
Now I am growing old, / But when, if the tale’s true,
The pestle of the moon / That pounds up all anew
Brings me to birth again- / To find what once I had
And know what once I have known, / Until I am driven mad,
Sleep driven from my bed. / By tenderness and care.
Pity, an aching head, / Gnashing of teeth, despair;
And all because of some one / perverse creature of chance,
And live like Solomon / That Sheba led a dance.

8 thoughts on “O „Empuzjonie” i fundamentalizmie feministycznym

  1. Olga Tokarczuk we wszystkich książkach swoim “przekraczaniem granic” podważa racjonalistyczny światopogląd – co autorka wpisu nazywa “szeroko rozumianą religijnością”. Czy wobec tego całej twórczości nagrodzonej Noblem pisarki nie należaloby uznać za utwory z religijną tezą?

    • W żadnym razie. O tezie religijnej można mówić jedynie w przypadku literatury zdeklarowanie konfesyjnej czy wręcz prozelitycznej. W literackim “przekraczaniu granic” (poznania), jakie uprawia Olga Tokarczuk, mamy co najwyżej do czynienia z hipotezami/intuicjami – a więc pytaniami, a nie autorytarnymi stwierdzeniami.

  2. Wyobrażeniowa zemsta empuz u Tokarczuk jest literacką zemstą samej autorki i takie jej prawo. To, co obserwuje ze swojej perspektywy dolnośląskiego miasteczka czy wsi, czego słucha o cnotach niewieścich i obsesjach religijno-politycznej władzy w kraju nad Wisłą w roku 2022, wywołuje Jej sprzeciw. To jest powinnością artystki i artysty. Czytałem te wywody panów w sanatoryjnych salonach też z pewnym zażenowaniem, bo znam mizogeniczne „popisy” i rechoty z uczelnianej perspektywy i niekoniecznie o mizoandrię tu chodziło. Dlatego literacka fikcja u Manna i ta u Tokarczuk są z zupełnie z innych bajek, ale korzenie tych różnych fikcji wyrastają, bez względu na szerokość geograficzną, z tego samego źródła czyli z patriarchalnych religii.

    • Gdyby powieść dotyczyła przeżytków patriarchatu we współczesnych realiach, zwłaszcza polskich, “zemsta” byłaby zrozumiała, chociaż wciąż miałabym wątpliwości, czy mamy tu do czynienia z mizoginią czy z męskim szowinizmem – bo te kategorie też niekoniecznie się pokrywają (wyłączywszy mizoginię klerykalną). Moje obiekcje dotyczą historycznej listy parafrazowanych autorów – od starożytności do pierwszych dekad XX wieku, którzy, owszem, mieli patriarchalne poglądy, bo taki był “duch czasu”, ale to nie znaczy, że byli mizoginami (znów z wyjątkiem wiązanego celibatem kleru).
      Seksistowskie “popisy i rechoty” mają mizoginiczny posmak, ale czy z nienawiści, czy ze zwyklego chamstwa wynikający, trudno ocenić. Może i należałaby się za to jakaś literacka zemsta (zakładając, że adresaci czytają), ale nie typowałabym do niej pisarki o tak wysublimowanym warsztacie. Może Masłowska albo Gretkowska udźwignęłyby wyzwanie?

  3. Olga Tokarczuk ma skłonność do krańcowości. W ”Empuzjonie“ dokonała zwrotu o 180 stopni – w jej pierwszej powieści męski bohater, wypowiadał pełne admiracji dla umysłu kobiet słowa:

    Tak, to aparat do destylacji, wymyślony zresztą przez kobietę — odpowiedział Delabranche, uprzejmie zwracając się do Weroniki. — Tylko kobieta mogła wynaleźć rzecz, która pozwala wydobyć z każdej substancji jej lotnego ducha.

  4. W kwestii już nie patriarchalnej chyba “mizoginii” ciekawych zarzutów pod adresem mężczyzn można się nasłuchać na terapiach par, które przeżywają poważny kryzys.
    Autentyk: “Mąż mnie nie szanuje, od dawna już w dłoń nie całuje ani drzwi szarmancko nie otwiera, tylko czeka, aż sama otworzę”. Mąż na to, że czekał na otwarcie drzwi, bo obie ręce miał obwieszone ciężkimi zakupami, a o “całowaniu rączek” słyszał, że to seksistowski przeżytek.

  5. Czytałam ten tekst z ciekawością i ostatecznie z niedosytem. Ciekawość wzbudziły uwagi autorki o patriarchalizmie i mizoginii, a niedosyt dotyczy braku analizy świata przedstawionego, który mnie urzekł.
    Jego elementy powtarzają się jak echo w architekturze powieści i budują rzeczywistość rządzoną jakąś szczególną metafizyczną logiką, którą przenika potężny oddech kobiet. Zacierają się granicę płci i czarno-białe podziały wartościujące świat.
    Bohater staje się na naszych oczach, bo odkrywa swoją tożsamość stopniowo, ale i dramatycznie. Świat powieści wspiera go, gdy jest słaby i pozwala mu przekroczyć coś, co wydaje się nie do przekroczenia w jego wyobrażeniu o funkcjonowaniu świata, do którego przywykł.

    Autorkę wpisu interesowało coś innego. Dala temu wyraz w tytule swojego artykułu i rozczarowaniu tendencyjnością parafrazowanych cytatów, mających potwierdzać tezę o wszechobecnej mizoginii. Nie mam zdania na ten temat. Myślę, że zarzut o tendencyjność może być antycypowaną obawą autorki przed genderowymi obsesjami i absurdami politycznej poprawności.
    Uwagi o patriarchalizmie i mizoginii są dla mnie bardzo edukacyjne i chroniące przed stereotypami, ale nie podważają wartości powieści, która wzbudza mój zachwyt.

    • Świat przedstawiony Empuzjonu to temat na obszerny esej literaturoznawczy, ewentualnie na kilka odrębnych wpisów blogowych (pewnie wrócę do tematu tego religijnie scalanego świata, bo to bardzo moja “bajka”).

      Genderowe obsesje i absurdy politycznej poprawności już się dzieją, więc to nie tyle obawy, co (domyślne) konstatacje. Ale nie o polityczno-poprawnościowe ekscesy w tym wpisie chodzi, lecz o – nieobojętne dla przekazu literackiego – nadużycie semantyczne, jakim jest utożsamienie poglądów patriarchalnych z mizoginią. To pojęcia z dwóch różnych pól semantycznych, dotyczących: 1) struktury społecznej (patriarchat) oraz związanych z nią poglądów: 2) sfery uczuć i/lub lękowych często obsesji (nienawiść do kobiet). Patriarchalne struktury społeczne męskiej nienawiści do kobiet bynajmniej nie generowały (wręcz przeciwnie, społeczne usytuowanie kobiety wymagało od mężczyzny opiekuńczości i owocowało dżentelmeńską kurtuazją). Jeśli już jakieś poglądy uznać za mizoginogenne, to raczej te ekstremalnie feministyczne (sama jestem zdeklarowaną feministką – stąd to doprecyzowanie), które walkę o równouprawnienie kobiet zamieniają w absurdalną wojnę płci.

Dodaj komentarz