Filozofowie o starości (2) – Lukrecjusz


W poetyckim traktacie O naturze rzeczy Lukrecjusz przedstawia istotę rzeczywistości w postaci nieustannego „deszczu” atomów pędzących przez pustkę kosmosu. Pokonując niezmierzone przestrzenie atomy wchodzą w rozmaite związki ze sobą, dzięki przeróżnym haczykom i zaczepom swej miniaturowej budowy przylegają do innych elementów, tworzą nową jakość, bądź stają się częściami różnej całości. Tak naprawdę tylko one istnieją, w sensie – istnieją wiecznie, my – tylko chwilowo, jako przypadkowe w istocie ukształtowanie atomów. Mogło być inaczej, odmiennie: atomy naszego ciała mogły być kiedyś np. częściami składowymi półki na książki Balzaca, a w przyszłości złożą się na ciało nosorożca (przy założeniu, iż ten gatunek przetrwa).

Co za różnica? Rzeczy, przedmioty, kształty tego świata rozpadają się w materię podstawową i następnie wzbierają, tworzą znane albo obce nam formy, by ponownie rozpaść się, rozsypać jak klocki, i kolejno stać się częściami składowymi innych ciał materialnych. Sczepiając się ciasno, atomy tworzą ciała zwarte, ciężkie; jeśli zaś pozostawiają między sobą próżnię, ciało jest lekkie, miękkie i delikatne.

Tak działa Natura: tworzy i niszczy, buduje i rujnuje. Niszcząc tworzy w nieustannym ruchu. Nie jest bardziej zainteresowana (jeśli można się tak wyrazić) istnieniem ludnych społeczeństw niż wegetacją kapusty. Odmienne formy życia, ale jednakie tworzywo pod przyszłe ukształtowania. Jak na morzu – woda wzbiera, tworzy fale, ale ich „żywot” jest krótki. Wyczerpują swą energię, rozpadają się na cząstki wody i znowu przyjmują niezorganizowaną formę. Natura jest niewyczerpana w twórczej energii, ale też nieubłagana w potędze niszczenia. Materia, i nic innego tylko materia. Ani nie wiemy nic o jej wcześniejszych ukształtowaniach, ani nie mamy pojęcia, co będzie później. Ale na pewno ani piekielnej kary za popełnione w życiu błędy, ani błogosławionego zbawienia za cnotliwe życie. Opowieści o pozagrobowej egzystencji nic, według Lukrecjusza, nie znaczą. Atomy przecież, jako takie, pozbawione są życia, a ich bytowanie to pęd przez bezdenną próżnię, Tylko bogowie „istnieją” z dala od nas w szczęśliwym błogostanie, wolni od ludzkich kłopotów, ciesząc się egzystencją wieczną, niezmienną i niezmąconą. My natomiast martwić się musimy istnieniem i jego ciągłymi powikłaniami.

Obca mi jest myśl rzymskiego filozofa, ale przemawia do wyobraźni poetycka siła wyrazu jego traktatu O naturze rzeczy. Często powtarzam sobie, za Lukrecjuszem: zużyły się powiązania atomów mego ciała… To mi dolega, tamto nie funkcjonuje jak należy; dawniej atomy silnie sczepione pracowały sprawnie, przylegając dokładnie jedne do drugich. Dziś klocki mej egzystencji murszeją, rozprzęgają się, ich wzajemna więź staje się coraz luźniejsza, zaczepy flaczeją, sypią się. Z każdym rokiem coraz gorzej. Mam wrażenie, że gdy idę, strząsam z siebie mnóstwo tego zużytego budulca. Niewiele go już pozostaje. Wkrótce obrócę się w materię, z której może skorzystają przyszłe betoniarki, może wiązania nart, a może organizmy żywe – koty i żaby… Ale wbrew Lukrecjuszowi, nie znajduję w tej myśli pocieszenia ani wytchnienia. Dlaczego?

Autor poematu O naturze rzeczy wykłada naukę swego mistrza, Epikura. Ten trzeci z wielkich filozofów starogreckich (obok Platona i Arystotelesa) nauczał, iż podstawą życia dobrego i szczęśliwego jest „ataraksja” – spokój ducha. Osiągnięcie tego błogostanu powinno stać się celem wszelkiej mądrej egzystencji. Wątpliwości, zastrzeżenia, niepewność powodują niepokój, czyli stan dyskomfortu, tymczasem ataraksja to niezmącona pewność przekonań. Człowiek nie może być szczęśliwy, jeśli jego umysł zakłóca strach przed śmiercią, obawa przed bogami, przed tym, co mogą nam odebrać. A przecież – jak nauczał Epikur – niczego nam nie może odebrać ani śmierć, ani bogowie. Niczego tak naprawdę nie mamy, otrzymujemy jedynie swoistą „pożyczkę” od Natury w postaci tej sterty atomów naszego budulca. A gromadzone w życiu dobra, zaszczyty, wpływy? To są niepokoje umysłu, zwodzonego fałszywą wiedzą o rzeczywistości. Tylko własne ciało nas nie oszuka i jego winniśmy słuchać. Wtedy zorientujemy się szybko, jak potrzeby naszego ciała łatwo zaspokoić: trochę jedzenia, wody, ciepła, nieco niezbędnych wygód i osiągamy ataraksję. Reszta to „proch i dym”.

Epikur nie uczył tego, co mu się w powszechnym mniemaniu przypisuje. Dziś w potocznym znaczeniu „epikurejczyk”, to ktoś, kto dogadza sobie w życiu. Tymczasem w istocie byłby to ktoś, mówiąc współczesnymi terminami, kto karmi się zdrowym pożywieniem, różnymi kaszkami, orzeszkami i kalarepkami; kto nadzwyczaj oszczędnie korzysta z przyjemności stołu i łoża. To przeciwieństwo sybaryty i rozpustnika. Bowiem zarówno brak, jak i nadmiar, zakłócają spokój ducha, a ataraksję osiąga się minimalnymi środkami. Jeśli więc, jak uczy Lukrecjusz, wygasimy niepokój życia, to zniknie również strach przed śmiercią. Oba stany niemal zrównują się: skoro ledwie żyję, to i prawie nie umieram. Jeśli uzmysłowimy sobie, że nasze człowiecze bytowanie jest wobec Natury tyle samo warte, co los kapusty (powtarzam z uporem to porównanie de Sade’a), to właściwie nic nie warto, nic się nie liczy, nic nie ma znaczenia.

Teraz pieśni posłuchaj, na twego życia chwałę
Długo szukanych w sobie, w miłym pisanych trudzie,
Byś poznał, że i rodzić się musi, i śmierci nie ujdzie
Duch zarówno jak dusza w każdem żywotnem stworzeniu.
Dla zrozumienia rzeczy w jednem je bierz imieniu
I kiedy mówić będę o duszach, że śmiertelne,
Zaraz i duchy dołącz w pojęcie nierozdzielne,
Jedno tu bowiem znaczą: wspólnoty łatwo dociec…

I tak dalej… Na paru stronach rzymski filozof i poeta wykłada epikurejską koncepcję materializmu. Streszczając niepotrzebnie rozwlekle przełożoną w polskich rymach myśl Lukrecjusza: umysł, świadomość, dusza rodzi się wraz z ciałem, razem z nim rośnie, ale i więdnie. Dzieci mają ciała słabe, a i umysł jeszcze niewykształcony, marny. W wieku dojrzałym ciało krzepnie, nabiera mocy, a wraz z nim umacniają się władze umysłu, człowiek staje się rozumny, mądry. Wreszcie w trzecim okresie – starości, gdy ciało słabnie, umysł również robi się ułomny, świadomość niedomaga, język się plącze – nie jest w stanie wyrazić myśli, bo nie jest ona jasna, przejrzysta. Wniosek: duch gaśnie i jak dym rozwiewa się w powietrzu wraz ze śmiercią ciała.

Nie odpowiada mi ta filozofia krowy na pastwisku, przeżuwającej pokarm w błogim zadowoleniu, zwierzęcia, które nawet nie pomyśli o czekającej je rzeźni. Nie odpowiada mi zarozumiałe ukontentowanie, iż oto ja posiadłem wiedzę o rzeczywistości. Żadna wiedza nie da nam pewności, spokoju, przeświadczenia, iż nie ma nic więcej ponad to, co ustali nauka. Jest w tym pochwała bezczynności, przekonania, że nic nie robiąc uniknie się rozterek moralnych, niepewności, sceptycyzmu. Nie, ani ich nie uniknę, ani nie powinienem od wszelkich wątpliwości stronić, bo tylko one tworzą niepokój, który jest twórczy. Ataraksja to koniec wszelkiego rozwoju. Kto wie, czy nie od wewnętrznego sporu z Epikurem i jego późniejszym o jakieś 300 lat uczniem, Lukrecjuszem, zacząłem własną filozoficzną peregrynację po świecie. Świetny myśliciel i poeta amerykański, George Santayana, trafnie uznał materializm Lukrecjusza (niemal identyczny, jak później ten u markiza de Sade), za filozofię dekadencji. Tchnie pesymizmem, pustką egzystencji i świadomością nieuchronnej śmierci. Wszelka przyjemność życia, energia i śmiałość istnienia zostają skażone myślą o nieuchronnej degrengoladzie, rozpadzie i zmieszaniu z atomami wszechświata. Wyziera w niej strach przed życiem, obawa przed ryzykiem, jakie niesie ze sobą egzystencja.

Czesław Karkowski

2 thoughts on “Filozofowie o starości (2) – Lukrecjusz

  1. Drogi Czesławie, drogi Krajanie, drogi Dolnoślązaku, teksty które piszesz o starości, powstają również u Ciebie z wnętrza „ogrodu” Epikura, który był tylko jego niedosłowną emanacją i metaforą czegoś, za czym tak naprawdę tęsknimy i czego szukamy całe życie. Jak podkreślasz w tym tekście, celem filozofii Epikura jest stan spokoju duszy – ataraksja. Ale tu przecież: ból niedoskonałości ciała? niedostatki pamięci? lęk przed utratą najbliższych? Epikur, jak wielu starożytnych filozofów, podkreślał, że strach przed śmiercią jest najprostszą drogą do cierpienia, stąd jego filozofia ukierunkowana na to, co jest przeciwieństwem – na owe radości. Może trochę prymitywne, gdy sprowadzimy je do zewnętrzności i sprawności, ale w mojej interpretacji, to też stan świadomości i jej przestrzeń.
    Twoje myśli, emocje, wspomnienia, akceptacje i niezgody tworzą filozofię i ścieżki tego „ogrodu”. I tym się dzielisz z bliskimi podzielającymi twój smak i niesmak.
    Czego chciałbyś więcej? Więcej elastyczności w mięśniach? Co do ciała to nie jesteś sam, u mnie jak i u Ciebie wycieka energia i śmiałość istnienia, dlatego właśnie przed godziną zapisałem się na kolejne badanie dla oglądu czy atomy tego konkretnego organu jeszcze można sklecić do kupy. Idę do firmy VITA przy ulicy Oławskiej, chyba… znasz to miejsce?

    • Tak, drogi Leszku, przychodnię lekarską na Oławskiej pamiętam. Aż się dziwię, że po tylu dziejowych zawirowaniach w Polsce i we Wrocławiu (obok politycznych i społecznych, także naturalne: powódź!), jeszcze istnieje i to w dawnym miejscu.
      Choć zasadniczo się z Tobą zgadzam – w końcu wszystkie nasze refleksje wychodzą z tego wewnętrznego ogrodu, w którym staramy się znaleźć równowagę ducha, jednak w mojej filozofii dążenie do spokoju nie jest naszym celem, ale wręcz przeciwnie – jego nieustanne burzenie („twórcza destrukcja”), ciągłe otrząsanie się z marazmu; niezadowolenie z tego, co aktualnie osiągnęliśmy, kwestionowanie stoickiej obojętności charakterystycznej dla owej „krowy na pastwisku”, jak napisałem; niezgoda na to, co jest (w najogólniejszym sensie). Ataraksja to koniec twórczego niepokoju, kres zaangażowania, doskonalenia się, beznamiętny dystans wobec siebie i całej rzeczywistości.
      Ty interpretujesz koncepcję Epikura jako ogród wielu ścieżek, w którym każdy znajduje swoją. Dla mnie to obraz ukwieconej polany wśród drzew i kwiatów, na której leży zadowolony z siebie człowiek, bo odrzucił wszelkie światowe problemy: o nic się nie martwi, nic go nie obchodzi, wszystko jest dlań bez znaczenia poza jego własnym „ja”.
      Może moja postawa wynika z dziesiątków lat doświadczeń emigracyjnych, które nieustannie wytrącają przybysza ze stanu równowagi, zmuszają do aktywnego uczestnictwa w otaczającej go rzeczywistości, aby ją podporządkować sobie i samemu się do niej dostosować.
      Możesz na to odpowiedzieć: i jedni, i drudzy skończą tak samo: prawda, ale…
      Zdrowia nade wszystko życząc i jednak choć odrobiny niezgody na siebie w obecnym kształcie i na to, co Cię otacza.

Dodaj komentarz