Coś (cz. 2)


„Coś” – to taki fragment wymyślonej nierzeczywistości, który ma wyjaśniać rzeczywistość.

Hinduistyczny brahman (koniecznie pisany z małej litery) jako najwyższy absolut, bezosobowy, bezczasowy i nieskończony, odmieniany w księgach wedyjskich, upaniszadach czy Bhagawadgicie na różne sposoby, doskonale nadaje się do roli „kogoś” czy „czegoś” dającego ludzkiemu przemijaniu sens. To, że wszędzie przebywa jako rodzaj energii, która jest neutralna, ani ona, ani on, dostępna dla wszystkich, nieoczekująca żadnej czci ani poważania – po prostu jednocząca i scalająca. Brahman – od rdzenia bṛh – sugeruje nie tylko moc i wielkość, ale i ciągły rozwój i permanentne rozszerzanie się całego wszechświata i wszechświatów, które z każdą mijającą chwilą są inne.

Z drugiej strony, w kosmologii hinduskiej jest wręcz erupcja przeróżnych barwnych fabuł, począwszy od narodzin i kreacji, a na śmierci i destrukcji wszystkiego skończywszy. Tak więc jedno z drugim się przeplata, gdyż „stwórca” – kimkolwiek lub czymkolwiek on/ona/ono jest – pozwala światu trwać, rozwijać się, ale też zatracać i zanikać na przeróżne sposoby. Zatem wypadało mu się jakoś uczłowieczyć, o czym świadczą opowieści mitologii indyjskiej, która powołała do życia bardziej spersonalizowane postacie, przypominające „prawdziwych bogów”, czyli Brahmę (nie mylić z brahmanem), Wisznu i Śiwę.

W odróżnieniu od mało konkretnego, wcześniej opisanego „absolutu” – zatem i mało przydatnego dla religijnego ludu – ta trójca jest już bardziej konkretna. Taki a nie inny wygląd, określone cechy, kolory, symbole, ale też realne z ich strony dla ludzi zagrożenia i korzyści, powodują, że świątyńki i ołtarzyki nabierają treści, formy i magii. W nieograniczonym przestrzennie i niekrępowanym niczym działaniu owej „trójcy” również czas jest nieskończony. Oznacza to, że trudno o identyfikację czegoś, co mogłoby być początkiem lub końcem, a bramini oraz religijni mędrcy muszą przewidzieć nieskończoną serię różnych scenariuszy. Tak więc, obecny wszechświat był poprzedzony innym, a po tym obecnym nastąpi nieskończona liczba kolejnych wszechświatów. Jak można przeczytać w Brahma Vaivarta Purana:

I kto przeszuka rozległą nieskończoność przestrzeni, aby policzyć wszechświaty obok siebie, z których każdy zawiera swojego Brahmę, swojego Wisznu, swojego Śiwę? Któż może zliczyć Indrów w nich wszystkich – tych Indrów obok siebie, którzy panują jednocześnie we wszystkich niezliczonych światach; ci inni, którzy odeszli przed nimi; lub nawet Indrowie, którzy następują po sobie w dowolnej linii, jeden po drugim wznosząc się do boskiego królestwa i jeden po drugim odchodząc.

Żyjemy tu i teraz w 2023 roku i już nie da się ukryć, że ten rzeczywisty i namacalny nasz ziemski świat według naukowych kryteriów niepokojąco się chwieje. Ekolodzy mają dowody naukowe na epokę antropocenu, a mistycy indyjscy im wtórują: „wszak jesteśmy w Kali-yuga„. Pojawiają się więc koncepcje i teorie mające na celu przede wszystkim uśmierzyć lęk przed utratą „tego ziemskiego konkretu”. Mistycy to wiedzą bo są mistykami (bądź ich udają). Dołączają do nich ze swoimi teoriami naukowcy, którzy też chcieliby te odkryte i poznane przez teleskopy „okruchy wszechświata” poukładać w jakąś całościową opowieść. Ponieważ do wyjaśnienia naukowego trochę danych brakuje, uznają że w połączeniu z duchowymi czy mistycznymi „jakoś to posklejają”. Natchnieni uczeni i mędrcy (odwołujący się do klasyka racjonalizmu oraz pioniera analizy matematycznej, Gottfrieda Leibniza, który pytał: „Czy jest COŚ, czy nie ma NIC?”), nie chcąc zrezygnować ze swojej uczonej racjonalności powołują się na współczesne teorie matematyków, kosmologów czy fizyków kwantowych oraz reinterpretują mistyczne teksty, gdzie odnajdują niedowodliwe jeszcze ogniwa swoich teorii. Niektórzy z kolei próbują włączyć te swoje kosmologiczno-matematyczne „boskie” liczby do mitów i opowieści zapisanych w świętych księgach.

Zauważyć więc można podobne wysiłki z obu stron. Taki to czas, że zarówno religijni, jak i naukowi mędrcy chcieliby w tym, co mówią, zawrzeć jakiś ogólniejszy, eschatologiczny sens. Jedni i drudzy usiłują wskazać na „COŚ”, co dawałoby poczucie względnej całości oraz pozbycie się choćby na chwilę niewygodnego pytania: CO WIEMY, A CZEGO NIE? A przy okazji zatuszować dyskomfort niewiedzy, jakimś wziętym z mitu czy religii wyjaśnieniem, jakąś iluzoryczną a naukowo brzmiącą „syntezą całości” wykazać spójność wynikającą po części z badań i wiedzy, a po części z wiary. Podejście takie, będące zlepkiem różnych metodologii badawczych i różnych poziomów percepcji świata, jest spójnością jedynie pozorną. Odkrycie jakiejś pojedynczej cząstki… liczby…wzorca… które, owszem, reprezentują matematyczny geniusz, ale nie wiadomo do końca jak ogromnej i nieskończonej dotyczą rzeczywistości, jest tylko odkryciem tej cząstki. Gdyby rzecz na tym zakończyć, byłoby to naukowo uczciwe. Ale gdy zamienia się tę doskonałą cząstkę czy liczbę w nadrzędną teorię, która ma obejmować wiedzę nauk humanistycznych, filozoficznych, przyrodniczych, kosmologicznych i teologicznych –  staje się to groteskowe. Zakładając, że nie ma w tym intencjonalnie niecnych celów, ma to jedynie posmak intelektualnej arogancji bądź naiwności. Pół biedy, gdy robi to naukowiec i mistyk w jednej osobie, który dla swoich prywatnych potrzeb układa cały wszechświat po swojemu, według tego, w co i jak wierzy, a w konsekwencji cieszy się z swego odkrycia. Jego wybory, jego świat i wszechświat. Gorzej, gdy stoi za tym uczony w tytułami, reprezentujący świat nauki oraz weryfikowalnej wiedzy i ogłasza wszem i wobec te swoje rewelacje. Wówczas… wypada się tylko uszczypnąć.

Lesław Kulmatycki

Leslaw Kulmatycki, profesor Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, psychoterapeuta, religioznawca, specjalista w zakresie jogi klasycznej oraz technik relaksacyjnych, które poznawał w ośrodkach Australii i aszramach Indii. Wykłada i prowadzi praktyczne warsztaty oraz redaguje pismo dostępne na stronie: www.przestrzenrelaksacji.pl 

6 thoughts on “Coś (cz. 2)

  1. Arogancja uczonych wszelkiego pokroju, którzy ze swej wąskiej katedry głoszą prawdy ostateczne na podstawie – jak słusznie Autor przypomina – bardzo wyrywkowego i ograniczonego doświadczenia.
    Nie mogę się wypowiadać na temat znany Leszkowi Kulmatyckiemu, bo nie jestem kompetentny, ale na tyle zorientowany, aby uchwycić przesłanie: więcej pokory, panowie i panie. Rzeczywistość jest znacznie bogatsza niż wam się wydaje. Przystoi nam postawa sceptyczna z jej naczelną zasadą: zawieszenia sądu. Może jest tak, może inaczej… Lepiej nie ferować pochopnych twierdzeń; lepiej poświęcić czas na dalsze dociekania.
    Pytanie Leibniza, najbardziej filozoficzne z możliwych: “dlaczego istnieje raczej coś niż nic?” – otwiera nam drogę namysłu. Skoro „coś”, powiedzmy nasz świat, równie dobrze mógłby istnieć, jak i nie istnieć – w tym drugim wypadku wszechświat trwałby niewzruszenie bez zmiany (dinozaury wyginęły, i co? Nic…) – to w takim razie w jego istnieniu, może i w naszej, ludzkiej, indywidualnej egzystencji, tkwią jakieś powody, coś znaczy; ma jakiś cel, sens, czemuś służy. Przegnanej przez uczonych kwestii celowości istnienia winno się przywrócić dawną pozycję.
    Dociekaniom metafizycznym (brzmi źle, więc innymi słowy – nad istotą rzeczy, np. piękna, dobra, prawdy; ale też – porządku społecznego, kwiatów w ogrodzie, itp.) warto poświęcić czas.

  2. Właśnie skończyłam lekturę b. interesującej książki ks. Krzysztofa Paczosa Czekając, aż przyjdzie. Radykalizm chrześcijański w epoce postindustrialnej. Wśród niekonwencjonalnych postulatów i konstatacji działającego we Francji duchownego (w Polsce uznawanego za zbyt kontrowersyjnego) ta wydaje się bezdyskusyjnie, wręcz banalnie trafna. I w jakimś stopniu definiująca owo tajemnicze “coś”.

    Całość jest mistyczna — oto, co coraz częściej się głosi. Zgoda – różna jest to mistyka: hinduska, buddyjska, terapeutyczna, ekologiczna, ale również benedyktyńska, ignacjańska, karmelitańska… Zresztą nieważne jaka jeszcze. W tym momencie rozwoju świata ważne jest może jedynie to, że wyraża ona głębokie pragnienie otwarcia na prawdę większą niż prawda ludzkiego rozumu. Poczucie bezsensu nie musi być bowiem przezwyciężone przez rozum. Może być ukojone i ogarnięte przez serce — zwornik wszystkich władz i funkcji ludzkiego „ja”.

    • Książki nie czytałem, ale miałem okazję słuchać ks. K. Paczosa… Miałem wrażenie, że to rozpaczliwa próba politeistycznego rozcieńczania tego, co już dawno zdewaluowane w jego monoteistycznej wierze.

      • Monoteizm i politeizm to pojęcia, które wykluczają się na poziomie definicji, co wcale nie znaczy, że się wzajemnie wykluczają na poziomie możliwych egzemplifikacji. Mnogość boskich personifikacji nie musi przecież oznaczać ontologicznej mnogości odrębnych bytów – stąd nieustanne spory na styku wyobrażeń mitologicznych i konstruktów filozoficznych (dotyczy to zarówno hipostaz chrześcijańskiej Trójcy, jak i hinduistycznych emanacji Brahmana).
        Jednakże dla wierzących najważniejsza jest nie taka czy inna dogmatyka, lecz potencjał formatywny ich religii, a konkretnie odnalezienie/nadanie sensu jednostkowemu życiu (Tillichowska “troska ostateczna”). Nie sądzę, by możliwa była dewaluacja tak właśnie (m.in. przez K. Paczosa) pojmowanej wiary, nawet jeśli rozpadną się jej dotychczasowe formy instytucjonalne.

        Tradycyjna teologia już dawno straciła – i bardzo dobrze – status nauki, ale to nie oznacza, że nie moze być uprawiana jako tzw. sztuka wyzwolona (z neopozytywistycznych obwarowań). Niedowodliwość dogmatów religijnych to jednak nie to samo, co ich bezsensowność. Podobnie jak za bezsensowne nie uważa się intuicji/marzeń poprzedzających odkrycia naukowe. Rzecz w tym, żeby religijnej eschatologii nie mylić z przednaukową futurologią.

  3. Rewelacyjny tekst wprowadzający w meandry współczesnej nauki i postscjentystycznej wiary.
    Z niecierpliwością oczekuję rozwinięcia autorskiej puenty, tj. pokazania konkretnych przykładów “uczony[ch] w tytułami, reprezentujący[ch] świat nauki oraz weryfikowalnej wiedzy, ogłasza[jących] wszem i wobec te swoje rewelacje”. Może jednak to ”Coś“ w nich jest, chociażby w postaci mglistej intuicji?

    • Uczonych z tytułami słucham i czytam, zatem pozwolę sobie też na jakieś przykłady.

Dodaj komentarz