O jedynej możliwej podstawie teodycei (cz. 2)


Idea cierpiącego Boga to nie jeno złudne pocieszenie emocjonalnie rozchwianych dusz i miernych intelektów, jak niedwuznacznie (i brzydko) sugeruje Weinandy. Jest to odpowiedź Hiobowi, Koheletowi, Weil, Dostojewskiemu i tym wszystkim, w których potrzeba dającego poczucie bezpieczeństwa (pozornego zresztą i zazwyczaj krótkotrwałego) rozumowego ładu nie przerosła i nie zagłuszyła żywego doświadczenia współodczuwania niezawinionych udręk stworzenia. Niedotykalny Actus Purus to może dobry temat na habilitacje i profesury bądź swobodne, oderwane od świata rozważania przy kawie w piękny, słoneczny dzień.

Czytaj dalej

O jedynej możliwej podstawie teodycei (cz. 1)


Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. (Hbr 5:7) 

Czy Bóg cierpi, widząc cały ten bezmiar bólu, nieszczęścia i zła, w którym pogrążone jest Jego stworzenie? Czy słyszy owe rozdzierające rozpaczą krzyki, jakie w każdej sekundzie rozbrzmiewają we wszystkich zakątkach świata? Czy dociera do Niego tak zdruzgotany i zmiażdżony, że już niemal bezgłośny lament tego, co był przecież uczynił ku swej chwale? Co dzieje się w otchłaniach Jego świętej nieskończoności, gdy swym wszechobejmującym, nieznającym snu, nieuwagi czy złudzenia spojrzeniem patrzy na ocean ludzkich udręk? 

Czytaj dalej