Coś (cz. 5)


„Coś” – to taki fragment wymyślonej nierzeczywistości, który ma trochę wyjaśniać rzeczywistość.

Czy Krzyś i Prosiaczek naprawdę rozmawiają z kimś, kto nazywa się Fiś?… Z Fisiem tak – go nazywam – wielki sekret mam. Dzięki Fisiowi nigdy nie czuję się sam..
(A.A. Milne, Już mam sześć lat)

Mały człowiek o małym umyśle, w małym świecie, wymyśla sobie na swoje podobieństwo kogoś wielkiego, o nieskończonej mądrości w nieograniczonym wszechświecie. Nazywa sobie po swojemu fragmenty tego wszechświata, choć nie ma pojęcia, co i po co to jest.

Wydaje mu się, że jak już to będzie nazwane – ta „czarna dziura”, te „ciemne gwiazdy” czy „czarna energia” – to coś się zmieni w jego małości. Małości!? – tak porażającej MAŁOŚCI, gdyż ów człowiek nie jest w stanie radzić sobie z własną agresją, zaborczością, pazernością i egoizmem, czym niszczy ową mikroskopijną Ziemię. Katapultuje się w rzeczywistość o miliardy lat wstecz w czasie, i w takież odległości. Co z tego, że naukowcy wysłali w grudniu 2021 r. teleskop Jamesa Webba, który sięga tak daleko w głąb całego Wszechświata, jak żaden inny przedtem? Co z tego, że ogłoszono odkrycie najstarszych galaktyk sprzed 320 milionów lat? Co z tego, że prof. Pearl Sandick, specjalistka od fizyki teoretycznej, określiła to wszystko jako „niesamowite”?

Jakież to ludzkie, że czasami mały człowiek pragnie być wielkim i chciałby te swoje projekcje ubrać w kostium nauki, co w porównaniu do kostiumów mitów i religii podnosi ich rangę. Tylko zapomina ów człowiek nauki, że aby jakiekolwiek COŚ stało się faktem, najpierw należy je uważnie obserwować, postawić sensowną hipotezę, eksperymentalnie ją potwierdzić, wystawić na krytykę innych, powtórzyć raz jeszcze eksperyment… i dopiero w końcowym etapie ogłaszać i nazywać te odkryte fakty, które poparte są dowodami. Innej drogi w nauce nie ma. Przypominam oczywistą oczywistość, że nauka nazywana ścisłą zajmuje się wyjaśnianiem rzeczy naturalnych, które są nam dostępne poprzez zmysły, tj. możemy je zobaczyć, usłyszeć lub poczuć. A to, czego nauka nie potrafi wyjaśnić, choć subiektywnie obecne, pozostaje w sferze sztuki lub metafizyki. I co ważne, naukowiec powinien mieć świadomość, że za czas jakiś udowodnione fakty mogą być zastąpione innymi. O tym logicznym procesie dedukowania przypominali wieki temu Sokrates, Platon czy Arystoteles, którzy byli zwolennikami weryfikowania, a przez to rozróżniania tego, co jest, a czego nie ma. Stąd idea akademii i uniwersytetów kształtujących kryteria oceny, czym jest prawda, a czym nie jest. Przypomina o tym prof. Jan Woleński, filozof i logik, który wie, na czym polega sięganie do intelektualnych zasobów poznania, i który wierzy w to, co potrafi zrozumieć. Wie. że (nie)istnienia żadnego boga czy ducha nie da się udowodnić, ponieważ negatywnych zdań egzystencjalnych nie dowodzi się dedukcyjnie. Dlatego – na złość kreacjonistom czy kosmologom – nie interesują go argumenty wiary ani wydumane pseudoteorie; doświadczenie naukowe jest po to, aby go używać w decydowaniu o tym, czym jest, a czym nie jest jakiś koncept.

O „Bogu-zapchajdziurze” który miałby zgodnie z „zasadą antropiczną” stworzyć Ziemię dokładnie tam, gdzie jest, pisał z kolei Richard Dawkins. Zgodnie z „zapchajdziurową” koncepcją kosmologów, tak właśnie powstała jedyna planeta, na której mogło powstać i utrzymywać się życie, bo jej położenie w Układzie Słonecznym jest wyjątkowe. Prawie tak, jak „strefa Złotowłosej”, w której owo przyjazne położenie nie wynika z przypadku, bowiem to Bóg stworzył wszechświat, i umieścił Ziemie właśnie tu, a nie gdzie indziej. Owa „złotowłosa” dziewczynka, niczym Fiś, też jest z bajki (autorstwa Roberta Southeya), znanej jako Goldilocks and the Three Bears. Przypomnę, że bohaterka trafiła do chatki niedźwiadków, gdzie mogła jeść kaszkę tylko odpowiednio ciepłą, zatem ani za zimną, ani za gorącą. Analogicznie do naszej Matki Ziemi, która wprawdzie nie trafiła do bajkowych niedźwiadków, ale pod opiekę przyjaznego układu słonecznego, gdzie wartość E równa się 0,007, i gdzie wszystko jest tak idealnie dopasowane, że nie sposób sobie nie wyobrazić intencjonalnego działania Stwórcy. Przy tej okazji Dawkins przypomina, że w psychiatrii funkcjonuje tzw. mechanizm personifikacji czy antropomorfizacji nieożywionych obiektów, i że człowiek w swej pozornej wiedzy-niewiedzy używa go od zawsze. Najpierw do zaćmienia księżyca czy słońca, a teraz nawet do odległych o miliardy lat kolejnych wcieleń wszechświata.

Zmierzając ku zakończeniu cyklu, wypada wrócić do korzeni. Jestem zatem ponownie w Indiach. Na specjalnie przygotowanym wywyższeniu siedzi mędrzec w powłóczystych szatach. Wokół – w izolowanym od zgiełku miejskiego ogrodzie – względna cisza. Słuchacze tłumnie przeciskają się, by być możliwie najbliżej guru, aby po zwyczajowych pokłonach zająć miejsce na rozłożonych matach u jego stóp. Mistrz nieruchomieje, tym samym dając obecnym znać, aby skupili się na nim. Po chwili zaczyna wolno mówić… z dłuższymi przerwami między kolejnymi zdaniami:

– Nieustannie czegoś poszukujemy, nie jesteśmy w stanie odnaleźć siebie, ani tego kim jesteśmy, ani tego co jest głęboko w nas… nie znamy też swojego miejsca, swojej ziemskiej powinności, swojego szczęścia… szukamy tego nie w sobie, ale poza sobą… i im bardziej wikłamy się w te poszukiwania, tym bardziej nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać… bo ciągle mamy nadzieję na jakiś znak, jakąś podpowiedź… ale poza złudzeniem i iluzją, którą możemy się chwilowo zadowalać, nic z tego nie wynika… pytamy więc mędrców, aby wskazali właściwą drogę… a ci dzielą się na dwie kategorie: jedni chcieliby, aby podążać za nimi i wtedy się poszukiwacze prawdy dowiedzą, a drudzy oczekują, aby uczciwie spojrzeć na swoje wewnętrzne i zewnętrzne życie, na własny rachunek… w większości nie jesteśmy gotowi na to drugie… nie chcemy doświadczyć swojej bezradności i ograniczoności, więc oczekujemy, że ktoś poprowadzi i powie, jak ją przekraczać…. i skoro siedzę tu, gdzie siedzę, i mówię to, co mówię, i nic więcej do powiedzenia nie mam, to tylko powiem: neti, neti, neti…. a resztę naszego spotkania niechaj wypełni cisza.

I tak się stało. Podczas tego wieczoru nie było już więcej mądrych słów ani – jak to jest w zwyczaju – dociekliwych pytań. Niemała część słuchaczy opuściła to miejsce zapewne nieco rozczarowana tak przejawiającą się mądrością guru. Inni, po jakże krótkim satsangu* mistrza – skoro jedyna mądrość przejawiała się w tym neti, neti, neti – przyjęła te trzy krótkie słowa-dźwięki jako swoją mantrę-wskazówkę prowadzącą do poznania prawdy. A dla tych, co jeszcze zostali w ciszy, guru z podwyższenia dodał: Słowa te kieruję nie do wszystkich, ale tylko do tych, którzy próbują wyjaśnić COŚ niewyjaśnialnego… powtarzam je jeszcze raz, ale nieco inaczej… „nie to, nie to…” albo „ani to, ani tamto….

Lesław Kulmatycki

*Satsang w tradycji wschodniej jest spotkaniem, które ma na celu zainspirowanie do poszukiwania prawdy oraz osiągnięcia wglądu w „to, co jest”.

Leslaw Kulmatycki, profesor Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, psychoterapeuta, religioznawca, specjalista w zakresie jogi klasycznej oraz technik relaksacyjnych, które poznawał w ośrodkach Australii i aszramach Indii. Wykłada i prowadzi praktyczne warsztaty oraz redaguje pismo dostępne na stronie: www.przestrzenrelaksacji.pl 

2 thoughts on “Coś (cz. 5)

  1. Dziękuję za komentarz. Zgoda co do antyteistycznego fundamentalizmu prof. Dawkinsa. Również nie godzę się jego radykalizmem w wielu wypowiedziach. Jednak w sytuacji bronienia autonomii i kryteriów oddzielenia tego co jest, a co nie jest nauką, szczególnie w naukach ścisłych, głos zdecydowanie odrzucający kosmologiczne interpretacje jest dla mnie akceptowalny. Inna jest pozycja prof. Woleńskiego jako filozofa i humanisty. Tu niuansowanie i wątpliwości w odniesieniu do szerszej perspektywy filozofii życia są mi bliższe.

  2. Profesor Richard Dawkins jest bez wątpienia wybitnym biologiem i genetykiem ewolucyjnym.
    Niestety, jako samozwańczy religioznawca powtarza jedynie Feuerbachowskie truizmy.
    W XIX w. miały one swój ciężar ideologiczny, ale dziś to już raczej dyskurs perswazyjnie anachroniczny. Można go oczywiście bronić potrzebą dotarcia do wyznawców upolitycznionego fundamentalizmu religijnego, jednak z bestsellerowych książek i licznych wypowiedzi Dawkinsa wyłania się jego własny fundamentalizm antyteistyczny. Antyteistyczny, czyli religijny à rebours, bo – w przeciwieństwie do prof. Woleńskiego – autor Boga urojonego zdaje się nie rozumieć, że (nie)istnienia żadnego boga czy ducha nie da się udowodnić, ponieważ negatywnych zdań egzystencjalnych nie dowodzi się dedukcyjnie.

Dodaj komentarz